Zasady tajemnic

(Esensja nr 8(XXIX)/2003)

 

Deszcz siąpił niemiłosiernie, waląc kanonadą kropli w okiennice gospody. Co jakiś czas rozlegały się grzmoty, a przez szpary między deskami błyskało dzikie światło błyskawic. Klienci spożywali swoje posiłki, tocząc rozmowy półgłosem, jakby obawiali się, że burza usłyszy ich i wytropi. Przy stole w najdalszym kącie siedziały dwie osoby w płaszczach z kapturami, różniące się od pozostałych przede wszystkim rozmiarami. Większość klientów przypominała wielkością bardziej młode dobrze wypasione byczki niż ludzi. Dwójka pod ścianą wyglądała przy nich jak wychudzone krasnoludki.

Jedna z tych dwóch osób była trzynastoletnim piegowatym chłopcem, który burczał niezadowolony nad swoją miską gulaszu.

– Dlaczego ja nie mogłem iść popatrzeć sobie na wojnę? Tygrys chciał mnie zabrać. Dlaczego ja nie mogłem, a puściłaś Amadeusza? Przecież ja jestem bardziej odpowiedzialny. I wcale nie kapryszę ani nie broję. Ale mnie nie puściłaś. Założę się, że wiem dlaczego. Bo mógłbym się nabawić militaryzmu, heroizmu albo jakiegoś innego paskudnego choróbska, a Amadeusz będzie tylko wyrywał ludziom miecze i zakopywał je pod jakimś drzewem.

– To ma o wiele głębsze psychologiczne uzasadnienie – powiedziała siedząca naprzeciw niego dziewczyna. – Ale jeśli odjąć wszystkie fachowe wyrażenia, to w gruncie rzeczy masz rację.

– Wiedziałem. Zawsze tak jest. A twierdzisz, że każdy ma prawo iść własną ścieżką.

– Oczywiście, że każdy ma takie prawo, Herbercie. Po prostu, chwilowo, całkiem dobrowolnie pozwoliłeś, żebym to ja wepchnęła cię na właściwą drogę.

– Chciałby zobaczyć tę swoją dobrą wolę. Założę się, że leży skrępowana w jakimś rowie.

Potężny podmuch wiatru otworzył gwałtownie drzwi, wpadł do pomieszczenia i zgasił wszystkie świece. W ciemności nie dało się rozróżnić nawet kształtów.

– Widzisz, Herbercie – powiedziała dziewczyna, dotykając palcami knota stojącej na stole świeczki – nie zawsze mamy możliwość sami wybierać kierunek, w którym podążamy – knot zapalił się jasnym płomieniem. – Ale tylko od nas zależy, czy będziemy iść drogą, łąką, lasem, czy skakać nad strumie… Herbercie? – dziewczyna rozejrzała się po karczmie. Chłopca nie było ani przy jej stole, ani nigdzie w pobliżu. Poderwała się. – Gdzie jest chłopak?

Karczmarz spojrzał na nią zza kontuaru, pod którym szukał krzesiwa.

– Chłopak?

– Tak, piegowaty, mniej więcej tego wzrostu… – wyciągnęła przed siebie rękę, chcąc pokazać i w osłupieniu spojrzała na swój rękaw. Rozchyliła płaszcz i ze zdziwieniem spoglądała na swoją bluzę, spodnie i buty.

– Coś nie tak, panienko? – zapytał karczmarz.

– To jest zielone! – jęknęła dziewczyna.

– Tak panienko. Bardzo panience do twarzy w tym kolorze, jeśli mogę zauważyć – powiedział karczmarz. Wśród klientów rozległ się aprobujący pomruk.

– Ja nie noszę zielonego – warknęła dziewczyna, a potem wybiegła z karczmy na drogę.

Przestawało już padać i na zachodzie przez chmury przebijały się promienie słońca. Dziewczyna rozejrzała się, sięgając dłonią do medalionu, który miała zawieszony na szyi.

– Ciekawy sposób informowania, że coś jest nie tak – mruknęła. – Ale na przyszłość zapamiętaj, że zmiana koloru w ciemnym pomieszczeniu nie zalicza się do błyskawicznych ostrzeżeń. I ja naprawdę nie noszę zielonego.

Deszcz przestał już całkiem padać i dziewczyna zdjęła z głowy kaptur. Miała ciemne, kręcone włosy, opadające falami na ramiona i ciemne oczy, przypominające gwiazdy, a raczej dwie komety, które lada chwila zderzą się z niewinną planetą, rozbijając ją na kawałki.

Otrzepała płaszcz z wody, spoglądając na jasne niebo i na oddalające się szybko chmury burzowe. Bardzo szybko. Za szybko.

Dziewczyna wpadła do stajni i po chwili wyjechała stamtąd na czarnym koniu, który galopem puścił się w pogoń za burzą.

 

Po kilku godzinach ciemnowłosa dziewczyna musiała przyznać, że nie jest w stanie dogonić chmur. Do niewielkiego miasteczka weszła już na własnych nogach, prowadząc zmęczonego konia. Do ucha szeptała mu jakieś zaklęcia, rzucając jednocześnie nieprzyjazne spojrzenia w stronę burzy, która znikała za horyzontem. Nie odrywając od niej wzroku, przywiązała wierzchowca przy wodopoju. Na miasteczko, w którym się znalazła, spojrzała dopiero, kiedy całe niebo było już czyste i błękitne.

Okolicę poznała od razu. Była tu już kiedyś – i wtedy też czegoś szukała. Na środku miasteczka, przy rynku, stał niewielki niepozorny budynek, siedziba wyroczni. Dziewczyna stanęła przed drzwiami budynku tak jak kiedyś i, tak samo jak wtedy, bez wahania pchnęła drewniane wrota. Od dziecka wychodziła z założenia, że strach dogoni cię tylko wtedy, jeśli dasz mu się złapać, a każda chwila niepewności zmniejsza dystans między wami.

Za drzwiami znajdowała się niewielka komnata, z powietrzem przesiąkniętym wilgocią. Przy kamiennym ołtarzu medytował jakiś młody mnich z ogoloną głową. Dziewczyna nie miała najmniejszych skrupułów odnośnie wyrwania go z transu.

– Dokąd odeszła burza? – zapytała.

Mnich, brutalnie oderwany od rozważania problemów natury duchowej, zamrugał oczami.

– Ludzie wierzą, że burza to krążące bez końca po świecie echo ostatnich krzyków starożytnych bogów, wydanych, kiedy ci spadali w otchłań zapomnienia – powiedział tonem wyrozumiałego nauczyciela i z powrotem zamknął oczy.

– Bzdura – stwierdziła stanowczo dziewczyna.

Mnich otworzył oczy, zdumiony takim brakiem szacunku.

– Inni mówią, że to dzikie demony ścigają się w swoich rydwanach do piekła.

– To też bzdura.

Mnich spojrzał na nią, wyraźnie niepewny, co ma zrobić w sytuacji, gdy ktoś jawnie lekceważy sobie autorytet świątyni i jej mnichów.

– Są też tacy, którzy mówią, że burza to skutek zderzenia ze sobą dwóch chmur. Kiedy zużyją całą swoją energię i przestaną one się zderzać, burza kończy się i odchodzi w niebyt.

– Nie odchodzą mnie wszystkie burze, tylko ta konkretna, która przeszła tędy kilkanaście minut temu. I chyba powinnam znaleźć kogoś bardziej kompetentnego – ruszyła w głąb świątyni, za grubą kotarę.

Mnich poderwał się tak gwałtownie, że aż się przewrócił.

– Mistrzowi nie wolno przeszkadzać! – jęknął.

Dziewczyna odsunęła kotarę. Siedzący za nią stary mnich podniósł głowę.

– Znam cię – powiedział. – Nazywasz się Iskierka i byłaś tu już kiedyś.

– Gratuluję pamięci.

Mnich spojrzał na nią uważnie.

– Amulet.

Iskierka uśmiechnęła się.

– Mówiłam, że go znajdę.

– A ja przepowiedziałem ci, że za spełnienie tego pragnienia zapłacisz najwyższą cenę. Byłem przekonany, że już nie zobaczę cię żywej. Moje przepowiednie zawsze się sprawdzają.

– Można powiedzieć, że w pewnym sensie miałeś rację – mruknęła dziewczyna. – Ale wracając do spraw bieżących, dokąd poszła ta burza?

– Tam, gdzie jej nie odnajdziesz.

– Możesz mi wierzyć, mam talent do znajdywania różnych rzeczy.

– Ta jest poza twoim zasięgiem.

– Po prostu powiedz mi, gdzie szukać.

Mnich pokręcił głową.

– Nie mogę. Są tajemnice, których się nie ujawnia.

– Jeśli mnie pamiętasz, to chyba wiesz, że łatwo nie ustępuję. Sama zapytam wyrocznię.

Młody mnich jęknął ze zgrozą. Starszy tylko pokręcił głową.

– Wyrocznia odpowiada tylko tym, którzy umieją jej słuchać.

Iskierka uśmiechnęła się, podchodząc do kamiennego ołtarza.

– I tu się mylisz, staruszku. Ona odpowiada tym, którzy są w stanie wysłuchać odpowiedzi – spojrzała na kamienną tablicę, porytą runami. – Jestem Iskierka, wiedźma – powiedziała. – I chcę wiedzieć, dokąd poszła burza.

Przez chwilę nie działo się nic, a potem tablica rozbłysła światłem, padającym przez drzwi, które się nagle na niej otworzyły.

– Zaklinam cię, nie wchodź tam – jęknął stary mnich.

– A znasz lepszy sposób, żeby dowiedzieć się, co jest po drugiej stronie? – zapytała Iskierka i weszła w świetliste drzwi, które zamknęły się za nią tak, jakby nigdy nie istniały.

 

Herbert otworzył oczy. Czuł, że wszystko wokół nie jest do końca takie, jakie być powinno. Przede wszystkim było miękko. Herbert ostrożnie się rozejrzał i stwierdził, że zamiast na ławie w gospodzie siedzi na stosie poduszek. Po za tym miał na sobie jakąś obficie haftowaną szatę, a grupa straszliwie wypacykowanych kobiet podtykała mu pod nos talerz z dziwnymi owocami. Wszyscy znajdowali się w jakimś pokoju, którego ściany, sufit, a nawet podłoga pokryte były malowidłami. Wyglądało to tak, jakby jakiś artysta desperacko starał się wykorzystać do maksimum całą wolną przestrzeń. Herbert stwierdził, że mu się to nie podoba.

– Gdzie jestem? – zapytał wymalowanych kobiet, które na dźwięk jego głosu rozpierzchły się po kątach.

Kawałek ściany odsunął się i do komnaty wszedł jakiś mężczyzna, też odziany w barwną haftowaną szatę, do tego z cienkimi wąsikami. Skłonił się głęboko przed Herbertem i przemówił.

– Witaj w naszych progach, Dziecko-Słońce.

– Nie jestem dzieckiem – żachnął się Herbert. – Mam trzynaście lat! Już nawet prawie czternaście! I gdzie ja jestem?

– Jesteś w swojej świątyni, o Dziecko-Słońce.

Herbert podrapał się w głowę.

– Możesz mi to pokazać na mapie?

– Tajemniczej Krainy nie ma na mapach, Dziecko-Słońce.

– A gdzie jest Iskierka?

Wąsaty zmarszczył brwi.

– Życzysz sobie rozpalić ogień, Dziecko-Słońce?

– Nie, życzę sobie dowiedzieć się, skąd się wziąłem tu, jeśli przed chwilą byłem w gospodzie i gdzie jest Iskierka.

– Nasi kapłani przynieśli cię tu na skrzydłach wiatru, Dziecko-Słońce.

– A Iskierka? Taka wysoka, ciemnowłosa, ładna, dorosła. Pytaliście ją o zdanie? Zgodziła się, żebym tu był?

– Nikt nie stanie na drodze przeznaczenia, Dziecko-Słońce – powiedział dobrotliwie człowiek z wąsikiem. – Jego wyrokom nie da się zapobiec.

Herbert spojrzał na niego ponuro.

– Nie znacie Iskierki.

 

Świetliste drzwi pojawiły się w kamiennym murze, wypuściły Iskierkę i zniknęły. Dziewczyna rozejrzała się po okolicy. Stała u stóp jakiejś budowli, wysokiej, ozdobionej płaskorzeźbami i porośniętej winoroślą. Przy wejściu, niczym strażnicy, stały dwie rzeźby przedstawiające smoki. Iskierka podeszła do nich i pogłaskała jednego po nosie.

– Lubię smoki – mruknęła.

Spojrzała na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą były drzwi. Ktoś inny pewnie zastanawiałby się, jak wróci z powrotem do tamtego świata, ale Iskierka nie była tym kimś. Przemknęło jej przez głowę, że może, zanim beztrosko wyruszyła na wyprawę, powinna zostawić tatusiowi swojego dziecka instrukcję, jak ugotować zupkę mleczną, ale w końcu człowiek uczy się całe życie. Nawet jak nie jest człowiekiem, tylko starożytnym bogiem. Wbrew temu, co sądzi większość ludzi i bogów, boskość nie zwalnia z obowiązków rodzicielstwa. Przynajmniej tak uważała Iskierka.

Ze świątyni wyjrzał ktoś w mundurze, najpewniej strażnik i na widok dziewczyny jęknął ze zgrozą.

– Świątynia została zbezczeszczona!!! – wykrzyknął. – Zabić bluźniercę!!!

Z zakątków świątyni wypadło jeszcze kilku żołnierzy z obnażonymi mieczami.

– Bluźniercę? – zainteresowała się Iskierka. – To znaczy mnie? Widzicie, to było niezupełnie tak… – uchyliła się przed ciosem, który miał ściąć jej głowę. – Nie moglibyśmy o tym porozmawiać? – spojrzała na zbliżających się żołnierzy i sama sobie odpowiedziała. – Chyba nie – dała nurka pod ramieniem jednego z nich i rzuciła się do ucieczki.

Żołnierze popędzili za nią.

 

– Nie nazywam się Dziecko-Słońce ani nawet Dziecko-Księżyc, tylko Herbert – powtórzył po raz setny Herbert. – I nie mam pojęcia o żadnej przepowiedni!

Może kogoś innego na jego miejscu zdenerwowałoby zostanie porwanym, ale Herbert nie takie rzeczy widział. W końcu od ładnych paru miesięcy był uczniem starożytnego boga wojny. Przez ten czas nie pokonał ani jednego potwora, raz miał w ręku miecz, a na bitwę nie mógł popatrzeć nawet z daleka, bo zdaniem Iskierki odbiłoby to się fatalnie na jego psychice. Za to chłopiec świetnie opanował grę w pokera (Iskierka jakoś nie uważała, że hazard mógłby źle wpłynąć na czyjąkolwiek psychikę) i przekonał się, że są w życiu rzeczy, których można być pewnym. Jedną z nich była świadomość, że Iskierka nie pozwoli zostawić się w gospodzie ot tak, bez wyjaśnienia.

– Oczywiście, Dziecko-Słońce – zgodził się mężczyzna z wąsikiem, który, jak się okazało, nazywał siebie Sekretarzem.

– Na temat przepowiedni, wyroczni i innych rzeczy powinniście porozmawiać z Iskierką. Ona ma na ten temat Poglądy. Tak przy okazji – dodał – to ona ma też Opinie o ludziach, którzy tak po prostu porywają jej podopiecznych. Pewnie przyjdzie tu wam powiedzieć, co o was myśli.

Sekretarz uśmiechnął się dobrotliwie.

– Do Tajemniczej Krainy nie wejdzie nikt niepowołany.

– A nie przyszło ci do głowy, że ona może mieć upoważnienie? – zapytał złowieszczo Herbert.

 

Las był ogromny, zarówno jeśli chodzi o zajmowaną przestrzeń, jak i o rozmiar drzew. Grube pnie przypominały kolumny albo nawet wieże zamków. Gałęzie tworzyły wielopoziomowy labirynt, przetykany jasnymi nitkami promieni słońca, które dochodziły do ziemi w postaci złocistej mgiełki, dodając krajobrazowi nieopisanej magii. Zwierzęta, jakich nie było nigdzie poza tym miejscem, władały królestwem, którego prawdziwe oblicze tylko one znały. Było słychać śpiew niezwykłych barwnych ptaków, które siedziały na samych czubkach ogromnych drzew, szum milionów gałęzi i odgłosy zbrojnego pościgu.

Grupa uzbrojonych żołnierzy biegła przez las, goniąc ciemnowłosą dziewczynę. Mimo że byli tuż za nią, wymykała im się za każdym razem, kiedy któryś wyciągał ręce, by ją pochwycić. Przeskakiwała nad zmurszałymi kamieniami, kluczyła między drzewami, odnajdywała ścieżki tam, gdzie przedtem ich nie było. W porównaniu z nią ścigający przypominali mechaniczne, zardzewiałe zabawki.

Z wysoka, spomiędzy gałęzi, obserwowały ten niecodzienny pościg oczy kogoś, kto widział już wiele rzeczy i kogo nie łatwo było zadziwić. Ten ktoś siedział wygodnie, jedząc soczystą pomarańczę i patrzył na dramatyczną ucieczkę, jakich setki widział przedtem. Sam nie wiedział, dlaczego patrzy na coś tak nudnego i pospolitego, ale nie mógł oderwać oczu od smukłej postaci w zielonej szacie i nie mógł zrezygnować z czekania na dalszy rozwój sytuacji, chociaż wiedział, jak ta sytuacja się rozwinie.

Dziewczyna wypadła na polanę, wyprzedzając znacznie napastników. Nagle z naprzeciwka wypadło kolejnych pięciu uzbrojonych żołnierzy, odcinając jej drogę ucieczki. Dziewczyna zatrzymała się na środku polany, rozglądając się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Żołnierze zbliżyli się, zacieśniając krąg wokół niej. Uciekinierka zorientowała się, że jest w pułapce. Spoglądała na żołnierzy czujnie, jak zwierzę schwytane w sidła, ale ciągle liczące na odzyskanie wolności.

Obserwator pochylił się, żeby lepiej wszystko widzieć. Dziewczyna stanęła prosto, tak jakby nagle zrezygnowała z walki i wzruszyła ramionami. Żołnierze nastawili piki i przyszykowali się do ataku. W momencie, kiedy wszyscy rzucili się na nią, dziewczyna podskoczyła wysoko w górę. Żołnierze zderzyli się ze sobą i upadli na ziemię, a ona zawisła w powietrzu jakieś trzy metry nad ziemią.

Rozejrzała się po polanie, gdzie poturbowani żołnierze szukali upuszczonego oręża. Uśmiechnęła się do siebie odrobię złośliwie, a odrobinę z satysfakcją. Wykręciła w powietrzu salto, zakończone opadnięciem na ziemię na skraju lasu. Odwróciła się i już miała odbiec, kiedy pomiędzy drzewami mignęły jej mundury kolejnych żołnierzy.

Cofnęła się o krok. Wyciągnęła rękę, a leżąca nieopodal pika uniosła się w powietrze i wylądowała w jej otwartej dłoni. Dziewczyna zakręciła nią młynka.

– Muszę was ostrzec – powiedziała, powoli przesuwając się w stronę środka polany i nie spuszczając oczu z podchodzących żołnierzy. – Nigdy w życiu nie walczyłam czymś takim – żołnierze uśmiechnęli się. Leżąca na ziemi gałąź poderwała się nagle i podcięła nogi siedmiu z nich. – I nigdy w życiu nie wierzyłam w fair play – dziewczyna machnęła piką w tył, trafiając dowódcę pościgu w żołądek.

Postać wysoko w górze uświadomiła sobie, co było takiego nietypowego w tym pościgu. Ofiara powinna bać się ścigających, a ta dziewczyna z całą pewnością się nie bała. Zaskoczony własną konkluzja obserwator sięgnął po własną pikę i skoczył z gałęzi pionowo w dół, płosząc po drodze ptaki i małpy, zamieszkujące niższe piętra roślinności.

Wylądował za plecami dziewczyny i z marszu zaczął walczyć z żołnierzami. Iskierka spojrzała na niego przez ramię, zauważyła, że jest przystojny i zajęła się napastnikami, którzy próbowali przebić ją pikami.

W ciągu kilku minut żołnierze przekonali się, że nie pójdzie tak łatwo, jak się spodziewali. Obserwator z drzewa był mistrzem tak na oko dziesięciu stylów walki, a Iskierka radziła sobie z piką całkiem nieźle.

Wbrew pozorom, wcale nie skłamała. Nigdy wcześniej nie miała w ręku takiej broni. Ale pika była bardzo podobna do halabardy, a halabardą Iskierka nauczyła się posługiwać w swojej burzliwej przeszłości, o której nigdy nie mówiła, a o której Tygrys wiedział wszystko. Ale on był bogiem, chociaż starożytnym. Pozostali, z Herbertem na czele, mogli się tylko domyślać.

Mimo to przewaga przechylała się na stronę żołnierzy. Ze świątyni napływali wciąż nowi. Iskierka i obserwator stali plecami do siebie, a wokół nich zbierał się ciasny krąg umundurowanych napastników.

Iskierka skrzywiła się i pomyślała z niechęcią, że jednak będzie musiała podpalić ten las, co jej się wcale nie podobało. Dziwnie tu było, ale ładnie i nie chciała niczego niszczyć. Ale skoro nie było innego wyjścia, to nie zamierzała zbyt długo ubolewać nad mlekiem, które i tak musiała rozlać. Odrzuciła pikę i zaczęła podwijać rękawy. Stojący za nią obserwator szturchnął ją w ramię. Iskierka odwróciła głowę i zobaczyła, jak podnosi rękę w piką do góry, a druga wyciąga w jej stronę.

Wiedźma po raz pierwszy miała okazję się mu przyjrzeć i stwierdzić, że trochę, z kształtu twarzy, przypomina małpę. Poza tym był, co już wcześniej zauważyła, przystojny. I poważny. Nie wyglądał groźnie ani podstępnie, a nawet gdyby, to i tak nie powstrzymałoby to Iskierki przed ujęciem jego dłoni. Bardzo nie chciała spalić tego lasu.

Obserwator chwycił ją mocno za rękę i chwilę później oboje oderwali się od ziemi, lecąc z oszałamiającą prędkością w górę. Na ziemi zostali osłupiali żołnierze, z głowami zadartymi do góry. Iskierka patrzyła na nich, póki nie zakryły ich gałęzie. Potem zajęła się obserwowaniem ptaków, zwierząt i pnączy, które mijali. Musiała przyznać, że to całkiem niezły sposób podróżowania i jeszcze lepszy ucieczki.

Lot trwał kilka minut, aż w końcu unieśli się ponad czubki drzew i opadli na jedną z niezbyt stabilnych, szczytowych gałęzi. Obserwator puścił rękę Iskierki, która natychmiast spadła kilka gałęzi niżej. Obserwator zeskoczył za nią, zaniepokojony.

– Nic mi nie jest – stwierdziła Iskierka, spoglądając w dół. Widać było tylko zielone liście i gałęzie. Do tego miejsca nie dochodził nawet szczek zbroi żołnierzy ani odgłos ich kroków. – Tak przy okazji, dziękuję.

Obserwator skłonił się.

– Nazywam się Skoczek, jestem wojownikiem i moim zapomnianym obowiązkiem jest chronić podróżnych.

– Miło, że sobie o nim przypomniałeś – zauważyła Iskierka. – Jestem Iskierka.

– Od wieków nikt nie naraził się na gniew żołnierzy Dzikiego Smoka – wyjaśnił Skoczek.

– Lubię smoki – mruknęła wiedźma. – Szkoda, że nikt nie chciał słuchać, kiedy to mówiłam.

Skoczek wsparł się na swojej pice.

– Smoki to podłe i podstępne kreatury, kalające swoją obecnością świat.

Iskierce coś błysnęło złowrogo w oku.

– Uważaj, co mówisz – powiedziała. – Moje dziecko jest smokiem, a ja mam naprawdę dużo uczuć macierzyńskich, które objawiają się w bardzo interesujący sposób. Można by powiedzieć: bolesny.

Obserwator cofnął się o krok.

– W takim razie nie powinienem ratować ci życia. Ci, którzy stoją po stronie ciemności i plugastwa, powinni być zgniecieni jak robactwo!

– To się nazywa szacunek dla istot żywych. A tak przy okazji, nie miej wyrzutów sumienia z powodu ratowania mi życia, bo tego nie zrobiłeś. Poradziłabym sobie z nimi wszystkimi sama, może przy okazji dokonując drobnych zniszczeń – dodała uczciwie.

– Ach tak? – nastroszył się Skoczek.

– Pewnie. Takie latanie to w końcu żadna sztuka.

Skoczek prychnął pogardliwie. Iskierka zastanowiła się chwilę, a potem z premedytacją przechyliła się i runęła w dół z gałęzi. Spadała szybciej niż leciała w górę, po drodze wpadając na gałęzie. Skoncentrowała się mocno. Właśnie udało jej się przejąć kontrolę nad spadaniem i powoli przekształcić je w latanie, kiedy w powietrzu złapał ją Skoczek i wylądował na ziemi z nią na rękach.

– Czyś ty zwariował? – zapytała uprzejmie Iskierka.

– Ja? To ty się rzuciłaś ze szczytu drzewa, głupia dziewczyno!

– Znalazł się przedstawiciel inteligentnej płci – mruknęła Iskierka, stając na własnych nogach. – Właśnie miałam nauczyć się latać, kiedy byłeś uprzejmy mi przeszkodzić.

– Chyba spadać, a nie latać!

– A znasz lepszy sposób, żeby znaleźć się wysoko w powietrzu, jeśli się jeszcze nie umie latać?

Skoczek podrapał się w głowę.

– Właściwie to nie.

– No właśnie – Iskierka otrzepała ubranie – ruszyła przed siebie. – Zostawię cię razem z twoją nietolerancją. Mam tu parę rzeczy do załatwienia. Jedną konkretnie.

Skoczek dogonił ją.

– Chcesz iść sama w las pełen żołnierzy Dzikiego Smoka?

– No – przyświadczyła wiedźma.

– Po co?

– Znaleźć smarkacza, który będzie musiał się gęsto tłumaczyć z samowolnej wycieczki.

– Smarkacza? – Skoczek nastawił uszy. – Dziecko?

– Tak.

– I ty przychodzisz z… innego świata?

Iskierka zastanowiła się.

– Niewykluczone – stwierdziła.

– Jak to „niewykluczone”? – zdziwił się Skoczek. – Nie wiesz, skąd przychodzisz?

– Technicznie rzecz biorąc wiem, ale nie miałam pojęcia, że trafiłam do innego świata – Iskierka rozejrzała się po lesie. – Rzeczywiście, trochę niepodobny do mojego, ale żeby od razu jakiś inny… Nie powiedziałabym.

– Jak tu trafiłaś? Nikt nie ma prawa wejść do Tajemniczej Krainy!

– Powtarzajcie to sobie, a turystyka na pewno upadnie. Po prostu weszłam w drzwi i już.

– Drzwi???

– Takie prostokątne. Wchodzisz i wychodzisz. Mogli mi powiedzieć, że są do innego świata.

– Weszłaś w drzwi, nie wiedząc, dokąd prowadzą?

– A co mnie to obchodziło? Prowadziły do Herberta. Już ja z nim porozmawiam na temat wycieczek do innych światów.

– Dziecko z innego świata – Skoczek zatrzymał się. – A więc przybyło…

Iskierka też się zatrzymała i spojrzała na niego z namysłem.

– Ty coś wiesz – powiedziała.

– Ja? Ja nic, nic nie wiem – Skoczek cofnął się gwałtownie.

– Coś mi się wydaje, że jednak wiesz – Iskierka złapała go za kołnierz. – Mów.

– Nie mogę. To tajemnica. Zasady zabraniają.

– Ten mnich przed drzwiami też coś gadał o tajemnicach. A wiesz, co ja o tym myślę? Myślę, że ktoś mi porwał sprzed nosa dziecko – w oczach wiedźmy zapłonął ogień. – Myślę, że mi się to nie podoba. Myślę, że zanim powiem kazanie Herbertowi, porozmawiam sobie z tym, co go tu sprowadził. I wiesz co? Ja nie myślę, ja wiem, że to będzie nieprzyjemna rozmowa.

Skoczek spojrzał w jej płonące oczy.

– Zgodnie z przepowiednią pewnego dnia przybędzie Dziecko-Słońce z innego świata. Przyniesie ze sobą wiarę. Ci, w których uwierzy, staną się najpotężniejsi.

– I tyle? – Iskierka puściła Skoczka.

– To bardzo dużo. Wiara Dziecka-Słońca sprawi, że staną się rzeczywiści.

– A teraz co, robią za freski na ścianach czy za mgliste upiory?

– Nie rozumiesz! Tajemnicza Kraina istnieje dzięki wierze innych. Im więcej osób wierzy w nią, tym prawdziwsza się ona staje i tym silniejsi są jej mieszkańcy. Kiedyś, kiedyś byliśmy wspaniali. Teraz jest inaczej. Wierzy w nas zaledwie kilku ostatnich mnichów, a i oni zapomną. Wtedy odejdziemy i to wszystko – wskazał na las – razem z nami.

– Nigdy nie słyszałam większych bzdur – Iskierka zerwała brzoskwinię z najbliższej gałęzi.

– Bzdur?! – Skoczek spojrzał na nią, oburzony. – Tu chodzi o nasze życie, o życie wszystkiego, co tu widzisz!

Iskierka stanęła naprzeciw niego.

– Wierzysz, że istniejesz? – zapytała.

– Co?

– Wierzysz czy nie?

– Oczywiście, że wierzę – odparł zdziwiony. – Przecież wiem, że jestem.

– A wierzysz w ten las? W ptaki? W ten owoc? – Iskierka ugryzła kawałek brzoskwini.

– Przecież one też są.

– No właśnie – powiedziała dziewczyna. – Więc przestań wciskać sobie i innym te bzdury o wierze innych. Nikt nie ma mocy ani prawa decydować o życiu innych. Sam wybierasz swoją drogę i sam nią idziesz, a paru więcej czy mniej ludzi wierzących w to, że jesteś tu, i że jest tu ten las, nie ma na to najmniejszego wpływu. Możesz odejść w zapomnienie, ale nie odejdziesz tak naprawdę tak długo, jak sam w siebie wierzysz.

Skoczek w zamyśleniu podrapał się w głowę.

– Może i masz rację – powiedział z namysłem.

– Ja mam zawsze rację – stwierdziła dobitnie Iskierka. – A tak przy okazji, gdzie trzymają to Dziecko-Słońce?

– W pałacu wschodnim – Skoczek, ciągle zaabsorbowany nową ideą, machnął ręką wskazując kierunek.

– Dziękuję – powiedziała Iskierka i ruszyła we wskazanym kierunku.

– Stój! Nie możesz tam iść!!! – kilka minut później Skoczek otrząsnął się z zamyślenia i pobiegł za nią.

 

Przed drzwiami do siedziby wyroczni pojawił się nagle mężczyzna z bardzo ostrym mieczem. Był naprawdę ogromny i miał w sobie coś, co zachęcało do tego, żeby na jego widok uciekać. Ubrany był na czarno, nawet lśniąca srebrna kolczuga zdawała się nabierać tego ponurego koloru. Miał czarne włosy i krótką czarną brodę. Czarne były też jego oczy, a w nich czaiły się błyskawice. Nie ulegało wątpliwości, że wojownik był bardzo niezadowolony.

Spojrzał złowrogo na budynek, a potem wszedł do środka, wyłamując przy okazji drzwi. Medytujący młody mnich na jego widok przełknął ślinę i schował się pod kotarę. Nie na wiele mu się to zdało, bo wojownik po prostu tę kotarę zerwał. Siedzący za nią stary mnich podniósł oczy i spojrzał na potężną postać. Po twarzy przemknął mu jakby cień strachu.

– Jesteś starożytnym bogiem wojny – powiedział trzęsącym się głosem. – My nie możemy zrobić tego, czego od nas żądasz. Ona zabrała ci amulet i zapłaciła cenę. Nie odbierzesz go jej!

– Sam jej go dałem, idioto – warknął starożytny bóg wojny. – Marny z ciebie jasnowidz, jak tego nie wiesz. A teraz – złapał mnicha za szatę i z łatwością podniósł do góry – albo powiesz mi, gdzie jest matka mojego dziecka, albo…

Młodszy mnich jęknął i zemdlał.

– …albo wyjaśnisz mi, jak się gotuje zupkę mleczną.

– Co? – osłupiał starszy mnich.

– Zupka mleczna – powtórzył zniecierpliwiony bóg. – Mamusia cię tym nie karmiła?

Mnich dalej patrzył osłupiałym wzrokiem.

– Dzieciak ma niestrawność – wyjaśnił starożytny bóg wojny. – Mówiła, że jak będzie chory, to trzeba mu dawać kleik i zupkę mleczną. Tylko, że zamiast mu tę zupkę przyrządzić, to ona sobie ot tak idzie!!! Tak właściwie, to gdzie ją tym razem zaniosło? – zainteresował się nagle.

– Do Tajemniczej Krainy – wyjąkał mnich.

– Świetnie – warknął Tygrys.

– Bogom wstęp wzbroniony – dodał cichutko mnich.

– Przecież wiem! – zirytował się Tygrys i upuścił mnicha na posadzkę. – W końcu jestem tym bogiem!!!

Wyszedł z siedziby wyroczni. Przed wejściem czekał mały, brzydki człowieczek w poszarpanym ubraniu.

– Mogę wiedzieć, dlaczego ja pilnuję twojego dziecka z niestrawnością? – zapytał starożytny bożek szaleństwa wojennego.

– Możesz: bo ja ci kazałem – Tygrys rzucił mu zabójcze spojrzenie.

– Rozsądny powód – przyznał bożek.

 

Las wyglądał ciągle tak samo i gdyby Iskierka niepokoiła się choć trochę o cokolwiek, oprócz Amadeusza, to mogłaby zastanawiać się, czy nie zabłądzili. Ale Iskierka miała pełną świadomość, że kierunek, w którym podążają, jest właściwy. Zresztą, żaden niewłaściwy kierunek nie odważyłby się stanąć na drodze Iskierki.

Idący przodem Skoczek nie odzywał się i poruszał się bezszelestnie. Kiedy przekonał się, że zawrócenie wiedźmy z drogi jest niewykonalne, postanowił jej towarzyszyć. Napomniana Iskierka wzruszyła ramionami i też postarała się nie wydawać żadnego dźwięku. Co prawda nie widziała w tym sensu, ale jeśli jej przewodnikowi zależało… Wiedźma nie uważała, żeby skradanie się było konieczne. Z doświadczenia wiedziała, że wcześniej czy później i tak ktoś ich zauważy i krzyknie „Alarm”, więc lepiej od razu na wstępie rozprawić się ze wszystkimi strażnikami, kapłanami i innymi psychopatami.

Jeden psychopata już ich obserwował. Kiedy już zobaczyli pałac Słońca, grunt nagle usunął im się spod nóg. Spadli w otchłań, a ziemia zamknęła się za nimi, uniemożliwiając ucieczkę.

 

Bardzo niezadowolony starożytny bóg wojny siedział na kamieniu przed siedzibą wyroczni, obserwowany z bezpiecznej odległości przez przestraszonych mnichów. Obok starożytny bożek szaleństwa wojennego podstawiał Amadeuszowi pod pysk miseczkę z zupką mleczną przygotowaną przez gospodynię mnichów pod podejrzliwym okiem Tygrysa. Amadeusz chłeptał zupkę, przysiadłszy obok tatusia. Błękitne oczka z lubością wpatrywały się w mleko.

– Niech ona tylko wróci… – warczał Tygrys. – Pożałuje, że mnie zostawia bez słowa i gdzieś sobie idzie.

– Wątpię – mruknął bożek.

– Wątpisz?! – ryknął wojownik, a mnisi schowali się ze strachu za budynek wyroczni, zakrywając oczy i uszy.

Bożek spojrzał na swojego zwierzchnika pobłażliwe.

– Ona sobie po prostu wróci, powie że strasznie za tobą tęskniła, a ty w ciągu sekundy zapomnisz o tym, że kiedykolwiek byłeś na nią zły.

– Bzdura – burknął Tygrys.

– Pewnie, że bzdura – zgodził się bożek. – A pamiętasz, jak było ostatnim razem?

 

W ciemności zapłonęła stworzona przez Iskierkę ognista kula. Wydobyła z mroku postacie wiedźmy i Skoczka, a także solidne kraty.

– Jesteśmy uwięzieni! – wykrzyknął mężczyzna.

– Brawo za dedukcję – mruknęła Iskierka. – Powinieneś nauczyć się dostrzegać jaśniejsze strony życia.

– Na przykład?

– Na przykład to, że żyjemy.

Skoczek spojrzał na nią w zamyśleniu.

– Ty nigdy się nie poddajesz – stwierdził.

– Oczywiście.

– Niezależnie od tego, w jak beznadziejnym położeniu się znajdziesz.

– Nie istnieje coś takiego jak „beznadziejne położenie” – pouczyła go Iskierka. – Nadzieję należy mieć zawsze, a już na pewno w sytuacjach beznadziejnych. Od tego ona w końcu jest.

– Obawiam się, że wam nawet nadzieja nie pomoże, więc możecie od razu ją stracić – odezwał się czyjś głos. Ciemność rozbłysła światłem. Znajdowali się w ogromnej, wykutej w skale grocie, oddzieleni grubymi kratami od korytarza, najwyraźniej stanowiącego wyjście. Z tego tunelu wyszedł chuderlawy człowieczek w haftowanej ozdobnej szacie z ogromnymi rogami, które zdawały się go przytłaczać, na głowie.

– Nie ciężko ci? – zainteresowała się Iskierka.

– Biedni głupcy – westchnął mag z rogami na głowie.

– Głupcem jest ten, kto nie rozumie własnej głupoty – oznajmiła Iskierka. – Nie mamy czasu się z tobą bawić, musimy iść szukać Herberta.

– Już za późno – uśmiechnął się złośliwie rogaty mag. – Lada chwila żołnierze dotrą do pałacu i porwą obiecanego chłopca. On uwierzy w to, w co my mu każemy wierzyć i cały świat będzie należał do mojego pana! A wy – dodał spoglądając na Skoczka i Iskierkę – zostaniecie na zawsze w tych lochach.

– Wykluczone – stwierdziła stanowczo Iskierka. – Ja mam małe dziecko, myślisz że mogę je zostawić na wieczność samo?

– Już wkrótce wszyscy o was zapomną i staniecie się tylko zapomnianymi wspomnieniami, a wasi przyjaciele będą żyć, nie pamiętając o was – ciągnął mag.

Iskierka zastanowiła się nad tą koncepcją i w jej oczach zapłonął złowrogi ogień.

– Będzie tak, jakbyście nigdy nie istnieli – mówił mag, a w oczach Iskierki płonął już ogień, zdolny strawić cały las znajdujący się nad nimi i jeszcze parę miejsc. – Życie o was zapomni.

– Nie ma mowy – stwierdziła Iskierka.

Mag zachichotał uprzejmie i, chcąc wygłosić mowę o tym, jak bezsensowne jest takie podejście, spojrzał jej w oczy. To był błąd. W jednej chwili z rogatego maga zmienił się w rogatą żabę. Kraty zmieniły się w bluszcz.

Iskierka przeszła przez zasłonę powoju i zatrzymała się nad żabą.

– Przyjmij do wiadomości, że nie lubię, jak ktoś mi się pcha w życie prywatne albo próbuje je zniszczyć – powiedział zimno. – Jasne?

– Kum – powiedziała żaba.

 

Sekretarz z ukłonem podał Herbertowi czarę z jakimś dymiącym napojem. Chłopiec wziął ja ostrożnie. Co raz ktoś mu tu coś podtykał. Dziwaczne owoce, jakieś potrawy, pachnącą wodę albo cukierki. Nie wdając się w dociekania, co to za nowy obyczaj, po prostu wziął czarę i wypił wszystko. Kiedy ją odstawił, zorientował się, że Sekretarz i służące patrzą na niego z lekkim osłupieniem.

– Coś nie tak?

Sekretarz gwałtownie potrząsnął głową.

– Ależ nie, Dziecko-Słońce. Robisz wszystko tak, jak należy. Po prostu… Nikt wcześniej nie wypił napoju średnio-wiecznego życia tak… tak po prostu.

– Średnio-co życia? Wiedziałem! Iskierka mówiła, żeby nie pić wina, jeśli nie wiesz, kto ci je daje!!

– Ależ Dziecko-Słońce… W ten sposób stajesz się bardziej boski.

– A czy ja mówiłem, że chcę być boski?!

Sekretarz nie zdążył wymyślić odpowiedzi, bo jedna ze ścian komnaty runęła i do pomieszczenia wpadło kilkunastu żołnierzy z herbem smoka na pancerzach. Służące pisnęły i uciekły. Sekretarz skamieniał ze strachu, a żołnierze porwali Herberta na ręce i unieśli go w las.

 

Syk, starożytny bożek szaleństwa wojennego, popukał zamyślonego Tygrysa w ramię.

– On chce jeszcze zupy – powiedział, kiwając głową w stronę smoka.

– To niech mu zrobią.

– Gospodyni uciekła.

Tygrys podniósł głowę, z ciężkim westchnieniem wziął od niego pustą miseczkę i skinieniem dłoni napełnił ją zupką mleczną. Głodny Amadeusz poderwał się i zaczął ją chłeptać.

– Odkąd ty umiesz stworzyć zupkę mleczną? – zdziwił się Syk.

– Człowiek uczy się całe życie, bóg tym bardziej – mruknął Tygrys. – To całkiem proste, jak już wiem jak się ją przyrządza.

– Pożyteczna umiejętność – stwierdził bożek. – Nie mam pojęcia co smarkacza naszło, nigdy za tą zupką nie przepadał.

– Chce się przypodobać mamusi, żeby go następnym razem też puściła na wojnę. Lada chwila wyleczy się z niestrawności po zjedzeniu tego całego żelastwa i dostanie niestrawności od mleka.

Syk zastanowił się głęboko.

– Jeśli ma niestrawność po żelastwie, to dajemy mu zupkę mleczną. A co mamy mu dać, jak będzie miał niestrawność po zupce mlecznej? Żelastwo?

– Mam nadzieję że zanim będziemy musieli rozstrzygnąć ten dylemat, Iskierka przestanie się bawić w Tajemniczej Krainie i raczy wrócić.

 

W ponurym podziemnym korytarzu Iskierka patrzyła potępiająco na wodę kapiącą z sufitu.

– Skandal – oznajmiła. – Przy takim budownictwie długo im te lochy nie posłużą.

– Powinniśmy iść w przeciwną stronę. Ten korytarz prowadzi do pałacu Dzikiego Smoka – powiedział Skoczek.

– Tym lepiej – stwierdziła wiedźma. – Słyszałeś, co ten psychopata powiedział: chcą porwać Herberta. Zanim my dojdziemy do pałacu, zdążą już to zrobić, a może nawet dostarczyć go do Dzikiego Smoka. Przyjdziemy na gotowe.

– Strażnicy pałacu Słońca nie pozwolą porwać Dziecka-Słońca.

– W cuda wierzysz? Ci źli zawsze mają przewagę. Przynajmniej na początku.

– A na końcu?

– Na końcu pojawia się ktoś taki jak ja – oznajmiła Iskierka i ruszyła przed siebie.

– Naprawdę jesteś niezwykła – powiedział Skoczek. – Inna niż wszystkie kobiety świata.

– Szczerze mówiąc, dążenie do oryginalności i niezwykłości jest cechą ogólną mojej płci – odparła Iskierka. – Każda kobieta jest niezwykła i orginalna w swoim rodzaju…

– Ale ty jesteś inna! – zaprotestował Skoczek. – Jesteś tak niezwykła, że tylko ciebie mogło pokochać moje serce!

– Od razu widać, że nie miałeś zbyt wiele doświadczeń na tym polu. Powinieneś potrenować nawiązywanie kontaktów. Spróbuj to robić stojąc przed lustrem…

– Właśnie wyznałem ci miłość! Jesteś panią mego serca!

– Bzdura – stanowczo stwierdziła Iskierka. – Miłość powinna być uczuciem odwzajemnionym, inaczej jest kompletnie bezsensowna. A ja, zwracam ci uwagę, mam dziecko i jestem zaręczona z jego ojcem, którego zresztą strasznie kocham.

– Jaki człowiek ze zwykłego świata był godny twojej miłości? – wykrzyknął oburzony Skoczek.

– Szczerze mówiąc to on jest bogiem.

Skoczek zmarkotniał.

– I nie mam szans?

– Przykro mi cię ranić, ale nawet najmniejszych.

Skoczek przykląkł na jedno kolano.

– Pozwól mi zatem ślubować ci wierność i zostać twoim obrońcą.

– Zwariowałeś? – Iskierka popukała się w czoło. – Ślubuj wierność jakiejś dziewczynie, która nie ma dziecka i narzeczonego!

– Żadna inna nie jest warta takiej przysięgi!

– To mi pachnie mizoginią! – zirytowała się Iskierka.

– Nie ma drugiej takiej jak ty! – wykrzyknął Skoczek. – Wszystkie inne razem wzięte nie są warte jednej chwili spędzonej z tobą.

– Lubię komplementy, ale w imię kobiecej solidarności powinnam wziąć jakiś kij i zdzielić cię w łeb – powiedziała szczerze Iskierka. – Siedzisz sobie na drzewie, nagle widzisz dziewczynę i od razu ci się wydaje, że niebo ci spadło na głowę i piorun strzelił w serce. Ta i żadna inna! Ha! Gdyby wszyscy prezentowali takie podejście, to połowa męskiej populacji popełniłaby samobójstwa albo przysięgała wierność jakimś idiotkom. Naucz się myśleć i doceniać świat, a dopiero potem weź się za zakochiwanie! – ruszyła energicznie w głąb korytarza. – Idziesz, czy będziesz się tu nad sobą użalał?

 

Żołnierze, pędzący dziarskim truchtem, zanieśli Herberta do pałacu, który wyglądał niemal identycznie jak ten, z którego go wynieśli. Zatrzymali się w ogromnej sali, gdzie na podwyższeniu, na poduszce, siedział smok.

Herbert widział już smoki, jeden z nich był nawet w pewnym sensie jego przybranym bratem i mógł stwierdzić, że ten na poduszkach był wyjątkowo brzydki. Wyglądał tak, jakby idąc sobie z uśmiechem na ustach wpadł nagle na wyjątkowo twardą ścianę i przypłaszczył sobie twarz i ten uśmiech.

Żołnierze postawili Herberta przed smokiem i dali mu poduszkę, żeby tez mógł usiąść. Smok pochylił się odrobinę do przodu.

– Jestem Dziki Smok – przedstawił się. – Uwierz we mnie, Dziecko-Słońce.

– Iskierka mówi, że kryzys wiary w siebie jest bardzo niepokojącym objawem, świadczącym o zachwianiu równowagi psychicznej – odpowiedział uprzejmie Herbert.

Smok bardziej wytrzeszczył oczy.

– Powinieneś sam uwierzyć w siebie – tłumaczył Herbert. – Dopiero wtedy możesz wymagać od innych, żeby uwierzyli w twoje możliwości.

Smok sapnął ze zdumienia.

– Tylko wierząc w siebie jako jednostkę jesteśmy w stanie tworzyć silną zbiorowość – wyrecytował Herbert.

Smok spojrzał na żołnierzy.

– To na pewno to dziecko? – zapytał.

– W Tajemniczej krainie nie ma innego Dziecka-Słońca – zameldował trzęsący się ze strachu dowódca.

Dziki Smok odwrócił się z powrotem do Herberta.

– Nie próbuj ze mną sztuczek, Dziecko-Słońce, bo pożałujesz tego.

– Znęcanie się nad słabszymi to typowy objaw potrzeby potwierdzenia własnej wartości – oznajmiła pogodnie Iskierka, wkraczając do komnaty. – Tak przy okazji, koniecznie musicie zrobić remont w lochach. Sufit tam przecieka. Nie wspominając o estetyce, jest to po prostu niezdrowe!

– Iskierka – ucieszył się Herbert.

– Skoczek – warknął Dziki Smok. – Jak śmiesz wchodzić do mojego pałacu!!

– Śmie, jak widać – mruknęła Iskierka. – Herbercie, wracamy do domu.

– Ale mi się tu zaczęło podobać – zaprotestował chłopiec. – Mógłbym zostać jeszcze trochę? Miałbym wakacje. Proszę.

Iskierka zastanowiła się chwilę.

– Nie mogę zostawić cię narażonego na taki wpływy – spojrzała potępiająco na Dzikiego Smoka.

– Jak śmiesz mną gardzić – ryknął Dziki Smok. – Brać ich!

Żołnierze rzucili się na Skoczka, który natychmiast wyciągnął swoją pikę. Iskierka po prostu ominęła walczących i stanęła naprzeciw smoka.

– Wcale tobą nie gardzę – zaprotestowała z urazą. – Niezależnie od tego jak niecną, marną i żałosną jesteś istota, pogarda jest całkowicie sprzeczna z moim charakterem i poglądami.

– I tak was zniszczę, a potem zmuszę Dziecko-Słońce, by we mnie uwierzyło. Dowiedzcie się, że oto stanęliście naprzeciw Dzikiego Smoka, jedynego, który zna wszystkie zasady, rządzące Tajemniczą Krainą!!! – zaniósł się śmiechem.

– Może i znasz zasady rządzące tajemnicami, ale czy znasz same tajemnice? – zapytała uprzejmie Iskierka. Smok wytrzeszczył oczy – Widzę, że nie, więc pozwól, że wyjawię ci jedną. Jesteś magiczną istotą, a nie masz pojęcia o prawdziwej magii. Magia unosi się wokół ciebie, płynie w twoich żyłach, ale to jest bez znaczenia, bo twój umysł nigdy nie zrozumie, czym naprawdę ona jest. I dlatego – Iskierka wyciągnęła przed siebie rękę – to ja wygrywam.

Z jej dłoni wystrzeliła fala uderzeniowa, która ruszyła naprzód, przebijając mur i niszcząc cały pałac.

Dziki Smok i jego żołnierze gdzieś zniknęli, na gruzach pozostali tylko Iskierka, Skoczek i Herbert.

– A niech to – jęknął chłopiec. – Nie wiedziałem, że coś takiego potrafisz.

Iskierka rozejrzała się po ruinach.

– Też nie wiedziałam. Ale w końcu człowiek uczy się całe życie, zwłaszcza jeśli jest wiedźmą.

Skoczek nic nie mówił i wydawał się lekko, a właściwie bardzo, oszołomiony.

– Naprawdę? – spytał chłopiec.

– Co naprawdę? – zdziwiła się Iskierka.

– To o tej magii w żyłach i tak dalej.

– Pewnie, że nie, ale on uwierzył. Pamiętaj, zwyciężasz wtedy, gdy przeciwnik uwierzy, że przegrał.

– Czyli mogę tu trochę zostać? – zapytał Herbert.

– Możesz – zgodziła się Iskierka. – Zrób sobie, dajmy na to, dwa tygodnie wakacji. Tylko niech ci bycie dzieciakiem-chmurką nie uderzy do głowy. Ten miły pan – wskazała na Skoczka – zajmie się tobą. – Pochyliła się w stronę Herberta. – Nie zaszkodziło by, gdybyś go trochę wyciągnął do ludzi. Zwłaszcza, jeśli ci ludzie są kobietami.

– Mówiłaś, że jestem za młody na takie rzeczy.

– Bo jesteś za młody. A jeśli on jeszcze trochę posiedzi w tym lesie, to się zrobi za stary. Pamiętaj, masz być grzeczny – wyprostowała się. – Chcę wracać – zawołała w przestrzeń. W powietrzu pojawiły się świetliste drzwi.

– Jak będziesz chciał wrócić, to zrób to samo – pouczyła Herberta.

Skoczek wyrwał się z oszołomienia i skłonił się nisko.

– Żegnaj, niezwykła istoto zwana Iskierką. Żałuję, że nie mam prawa prosić cię, byś tu została.

– Masz prawo prosić kogo chcesz i o co chcesz, ale odpowiedź i tak byłaby negatywna – odparła Iskierka. – Pilnuj Herberta i pamiętaj – zwróciła się do chłopca – masz wrócić za dwa tygodnie bez żadnych poważniejszych zmian psychicznych.

– Obiecuję – obiecał Herbert. – Na pewno nie chcesz z nami jeszcze zostać?

Iskierka prychnęła.

– Wojna pewnie już się skończyła i ktoś musi zrobić kleik maleństwu, które zjadło trochę zardzewiałego żelastwa. Założę się o wszystko, że ani jego tatuś, ani wujek nie są w stanie dopilnować gotującego się mleka – mrugnęła do nich.

– Czy w świecie tam, za wrotami, wszystkie kobiety są takie? – zapytał Skoczek.

Herbert przywołał swoją mierną wiedzę na temat płci pięknej.

– Nie, Iskierka jest zdecydowanym wyjątkiem.

– Jest niezwykła – powiedział w zamyśleniu Skoczek.

– Każdy to mówi – Herbert pokiwał głową.

 

– Niech no tylko wróci – Tygrys przechadzał się po siedzibie wyroczni, obserwowany przez struchlałych mnichów. – Już my sobie porozmawiamy. Zniknąć sobie ot tak, zostawić dziecko z niestrawnością i nic MI nie powiedzieć. Tym razem ona naprawdę tego pożałuje.

Stary mnich pokiwał głową w zamyśleniu.

– Zaiste – szepnął. – Za zdobycie amuletu przyszło jej zapłacić cenę niewyobrażalnie wysoką. Biedna dziewczyna.

W ścianie otworzyły się nagle świetliste drzwi, przez które, prosto w ramiona Tygrysa, wypadła Iskierka.

– No wreszcie – warknął bóg wojny. – Gdzieś ty się w ogóle podziewała?!

Iskierka ucałowała go mocno, nie zwracając zupełnie uwagi na fakt, że wściekły, wszechmocny bóg ma do niej pretensje.

– Nie masz pojęcia, jak się za tobą stęskniłam – powiedziała radośnie.

– Naprawdę? – zmiękł Tygrys, spoglądając z góry na trzymaną w ramionach wiedźmę.

– Chyba przestanę tyle podróżować i zamieszkamy gdzieś sobie wszyscy troje – ciągnęła Iskierka. – Przerobimy trochę twoją grotę, dobrze?

– Oczywiście, kochanie – zgodził się Tygrys.

– Amadeusz powinien mieć porządny dom. Potrzebuje tego.

– Oczywiście, kochanie. I wiesz co: nauczyłem się robić zupkę mleczną.

Iskierka wspięła się na palce i pocałowała go w oba policzki.

– Zawsze twierdziłam, ze jesteś mężczyzną idealnym.

Nagle Tygrys odsunął ją na odległość ramienia i spojrzał na nią uważnie.

– Kochanie, od kiedy ty nosisz zielony?

 

0 comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *