Statystyka magii

(Esensja nr nr 10 (XXI)/2002)

 

Porządny rycerz powinien mieć tak ze dwa metry wzrostu, potężne bary, byczy kark, parę kilo muskułów poupychanych w różnych miejscach i możliwie olśniewającą aparycję. Takie elementy jak średnia inteligencja, mierne poczucie humoru, mania prześladowcza i romantyczne spojrzenie na świat nie zawsze są uwzględniane w opisach. Ale te cechy dotyczą każdego typowego rycerza.

Magowie powinni być egocentryczni, samolubni, natchnieni i żądni mocy. Powinni działać z rozmachem. Mało kto wspomina o oślim uporze i umyśle ściśle ścisłym. Ale prawie każdy mag taki jest.

Statystycznie rzecz biorąc statystyczny rycerz ma ze statystycznym magiem tyle wspólnego co butelka z kalafiorem.

Nie wszyscy wierzą w statystyki.

Musiałek lord Wężogrodu uważał je za mało istotny element krajobrazu. Rzecz jasna wiedział czym, mniej więcej, były i do czego, mniej więcej, służyły. Po prostu, gdy obmyślał fortel mający pomóc mu w dostaniu się do zamku wroga, wiedza o statystycznym powodzeniu tego typu przedsięwzięć niekoniecznie była mu niezbędna. Musiałek zgadzał się z twierdzeniem, że wiedza jest potęgą. Zwłaszcza, kiedy dotyczyła ona tajnych przejść do rzeczonego zamku.

Nieco innego zdania był Skarpeta LeFlądr. Jego zdaniem wiedza była potężna, jeśli wiedziało się jak z niej korzystać. Jego prywatnym zdaniem, tych, co korzystali z niej bez odpowiednich uprawnień należało wieszać za uszy nad stawem pełnym piranii.

Musiałek i Skarpeta znali się od momentu, gdy jeden z nich (do dziś nie rozstrzygnięto który) przyłożył drugiemu grzechotką. To był początek wspaniałej przyjaźni, która, wbrew statystykom, przetrwała chwilę, kiedy Musiałek został rycerzem, a Skarpeta magiem i trwała nadal. Można nawet powiedzieć, że kwitła.

Obecnie kwitła w środku średnio miłego lasu, który był średnio ponury i średnio radosny. Niektórzy bali się tu chodzić. Oni się nie bali.

Jakiś czas temu postanowili wyruszyć w podróż, razem i w tym samym kierunku, chociaż przyświecały im różne cele. Musiałek szukał przygód, które mógłby rozwiązać siłą lub sprytem. Skarpeta szukał tych, co jego zdaniem nie znali się na wiedzy, żeby ich przekonać do nie korzystania z niej.

Jak dotąd, żaden z nich nie osiągnął celu.

Ta sytuacja mogła się wkrótce zmienić. Przede wszystkim dlatego, że w ciągu ostatnich trzech godzin pięć razy przebiegł im drogę smok. Nie w jakichś wrogich zamiarach – zdaje się, że nawet ich nie zauważył. Był zbyt zajęty gonieniem motylka.

– Myślisz, że to jakiś tutejszy zwyczaj? – spytał nieufnie Musiałek, gdy smok przebiegł im drogę szósty raz.

– Nie – stwierdził stanowczo Skarpeta. – Myślę, że to jest smok goniący motylka.

– To może być pułapka. Wiesz, smok przebiega nam drogę sześć razy…

– Już siedem.

– …siedem. A może nawet osiem. A za dziewiątym, kiedy już przestaniemy zwracać na niego uwagę…

– Trudno nie zwracać na niego uwagi. Raz nas prawie stratował.

– No to może myśli, że uznamy go za niegroźnego i wtedy, kiedy za tym dziesiątym…

– Dziewiątym – poprawił mag.

– Co? – Musiałka wytrąciło z toku myślenia.

– Mówiłeś, ze za dziewiątym razem.

– Może być i za dziewiątym – zgodził się rycerz. – No i wtedy wybiegnie, niby za motylkiem, a nagle hop! I rzuci się na nas. Ale my będziemy przygotowani – poklepał rękojeść miecza. – Bestia nie wie, na kogo się porywa.

– Na moje oko – powiedział z namysłem Skarpeta – to on jest za mały, żeby porywać się na przyjezdnych.

– To może być fortel. Najpierw jest mały smok, a potem nagle hop! I jest duży smok.

– Nie wygląda na takiego.

– Może współpracować z dużym smokiem. Wiesz, smoki to zmyślne bestie. Mógł umówić się z jakimś dużym, że będzie nas zwodził tak długo, aż wpadniemy w zęby tego dużego. A mały dostanie swoją część. Na przykład moją nogę i twoją rękę.

– Szczerze mówiąc, to wygląda całkiem sympatycznie. I niegroźnie. Jak przerośnięty kurczak z mordą jaszczurki. Takiej jaszczurki, co ma dziób.

– Pewnie żeby łatwiej odrywać od ciebie kawałki.

– Ja myślę – powiedział Skarpeta – że to jest po prostu mały smok, który chce się pobawić z motylkiem.

– Być może – zgodził się niechętnie Musiałek. – To by oznaczało, że gdzieś tu jest jego mamusia. I uważam, że miecz powinienem trzymać w pogotowiu.

Skarpeta wzruszył ramionami. Smok nie przebiegł im już drogi ani razu.

– Pewnie zorientował się, z kim ma do czynienia – stwierdził z satysfakcją Musiałek.

– Myślę, że po prostu złapał motylka – powiedział spokojnie mag.

Musiałek nabzdyczył się i próbował wymyślić jakąś ciętą ripostę. Nie zdążył, bo dojeżdżali właśnie do rozstaju dróg, na którym wybuchło drobne zamieszanie.

Drobna anomalią statystyczną był fakt, że brali w nim udział: rosły młodzian w koronie, czerwona papuga i szary wilkołak.

Papuga tarzała się po piasku i dostawała spazmów. Książę siedział na koniu z wyrazem cierpienia na twarzy. Wilkołak przekonywał go, że nie wszystkie wilkołaki są wegetarianami i któryś z jego kuzynów na pewno zjadłby ptaszka bez wahania.

Musiałek i Skarpeta zbliżyli się ostrożnie, zaintrygowani. Tamci nie zwrócili na nich uwagi. Skarpeta chrząknął. Nie było żadnej reakcji.

– Przepraszam – powiedział głośno i wyraźnie. – Czy możemy w czymś pomóc?

Młodzieniec w koronie zwrócił na niego melancholijne spojrzenie.

– Nie – powiedział smutno. – Zgubiliśmy się.

– Mamy mapę – odparł Skarpeta, nie zwracając uwagi na szepty Musiałka, dotyczące groźnych wilkołaków.

– Wcale się nie zgubiliśmy – wtrącił jednocześnie zirytowany wilkołak. – Ja doskonale wiem gdzie jesteśmy i gdzie mamy jechać.

Na te słowa papuga przestała się tarzać i poderwała się na nogi.

– Wstrętny sabotażysta! – wrzasnęła. – Wcale nie chcesz mi pomóc! Chcesz, żeby mnie ktoś zjadł, żebym ja nigdy nie była z powrotem księżniczką i żebym nigdy nie poślubiła księcia, a ty sobie wrócisz do kucharki i będziesz jadł sałatkę z marchewki! – wybuchła płaczem.

– Aż tak ci nie życzę – mruknął wilkołak. – Wystarczy, żeby ci odpadł język.

– Wredny i podły tyran! Sadysta! Kat nieszczęsnych księżniczek – rozwrzeszczała się papuga.

Musiałek podjął decyzję i sięgnął po miecz.

– Nikt nie będzie żadnych księżniczek dręczył w mojej obecności – krzyknął i zamierzył się na wilkołaka, który wzdrygnął się nerwowo. – Zapłacisz mi za to, podła kreaturo!

Papuga patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, młodzian w koronie się zdziwił. Skarpeta próbował zatrzymać przyjaciela. Musiałek uniósł miecz w górę.

Spomiędzy drzew wybiegł smok goniący motylka. Na widok grupki na rozstaju wyhamował i zamerdał ogonem. Potem zobaczył miecz w ręce Musiałka. Wystrzelił jak strzała i znikł za horyzontem, wyrywając po drodze rycerzowi miecz i zabierając broń ze sobą.

Przez chwilę wszyscy patrzyli za nim. Pierwszy otrząsnął się wilkołak, który nie patrzył za smokiem, tylko upewniał się, że Musiałek nie ma drugiego miecza. Fakt, że go nie miał, poprawił wilkołakowi humor.

– Mówiłem, że jesteśmy blisko – stwierdził.

Papuga otrząsnęła się z piasku.

– Może i nie jesteś sabotażystą, ale i tak wiem, że mi źle życzysz.

– Mam wrażenie – odezwał się nagle młodzieniec patrząc potępiająco na rycerza – że to trochę nieładnie napadać znienacka na przypadkowych przechodniów.

– To jest wilkołak, a nie żaden przypadkowy przechodzeń – zaprotestował Musiałek.

– Rasista – mruknął wilkołak.

– Mój przyjaciel – wyjaśnił Skarpeta – ma bardzo dobre serce i słysząc awanturę, żale tej… – zająknął się – …i wezwania pomocy, pośpieszył na ratunek.

– Najpierw należy myśleć, a dopiero potem, jeśli to absolutnie konieczne i nie ma innych opcji, można użyć argumentów siłowych – odparł łagodnie ten w koronie.

– Awantura – prychnęła śmiertelnie obrażona papuga. – Nie było żadnej awantury. Najwyżej drobna sprzeczka. I do tego prywatna. Rodzinna.

– Rodzinna? – Skarpeta spojrzał z niedowierzaniem.

Papuga rzuciła mu niechętne spojrzenie.

– Wścibstwo jest nieeleganckie – dumnie przefrunęła na ramię młodzieńca. – Jedźmy – zażądała. – On pobiegł tam – machnęła skrzydłem.

– Tak się składa, że pobiegł w przeciwną stronę – wtrącił słodkim głosem wilkołak.

– Będziecie ścigać smoka? – zainteresował się Musiałek, nie zwracając uwagi na szeptaną reprymendę maga. – On ma mój miecz. Trzeba go złapać.

– Po co? – zdziwił się młodzieniec.

– Żeby mu zabrać mój miecz!

– Pewnie już go zjadł – ucieszył się wilkołak. – Albo gdzieś zakopał. Innymi słowy: miecz przepadł.

Musiałek się skrzywił.

– Nie mam drugiego.

– Tak mi przykro – zapewnił go wilkołak.

– Znacie tego smoka? – zainteresował się Skarpeta.

– Pośrednio – zbyła go papuga.

– Można tak powiedzieć – odparł młodzieniec.

– Całkiem dobrze – powiedział wilkołak.

– Bestia napada na podróżnych, co? – mrugnął porozumiewawczo Musiałek.

– Nooo… – wilkołak zawahał się chwilę. – Niezupełnie.

– Jak to niezupełnie?

– Nooo… – wilkołak brnął dalej. – On nie ma nic przeciwko podróżnym jako takim. Oczywiście niektórych aportuje. I lubi aportować broń. Ale ogólnie jest bardzo życzliwy.

Młodzieniec w koronie zerknął na papugę.

– Chyba powinniśmy ruszać – westchnął.

Wilkołak bez słowa skierował swego konia w stronę, w którą podążył smok.

– Co za zbieg okoliczności – Skarpeta szturchnął Musiałka. – My też jedziemy w tamtą stronę. Więc jeśli nie macie nic przeciwko…

– Mamy – mruknęła papuga.

– … to przyłączymy się do was – zakończył mag.

Książę wzruszył ramionami.

– Jeśli wam się chce.

– Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem Skarpeta LeFlądr, mag, a to mój dzielny przyjaciel Musiałek z Wężogrodu.

– Mag? – zainteresował się słabo młodzieniec. – Jeśli jesteś magiem, to…

– Nie ma mowy – przerwała mu stanowczo papuga. – Nie pozwolę, żeby odczarował mnie ktoś o imieniu Skarpeta.

– Trudno – młodzieniec nie przejął się zbytnio. – Jestem Lanfred, książę Zamku Północnego, to – wskazał papugę – księżniczka Lucilla z Zamku Księżyca, a to mój przyjaciel Stokrotka.

– Stokrotka? – zdziwił się mag.

– Skarpeta? – wilkołak uniósł brwi.

– Księżniczka? – dziwił się Musiałek, rozglądając się wokoło.

Papuga prychnęła.

– Za co ja tak cierpię?!?

– Zaczarowana, co? – Skarpeta przyjrzał się jej uważnie. – Myślę, że mógłbym…

– Myślę, że nie – powiedziała zimno Lucilla. – Otrzymam pomoc od kogoś godnego zaufania i o ładniejszym imieniu.

– Iskierka mówiła, że to się niekoniecznie może udać… – zaczął Stokrotka.

Papuga zgromiła go wzrokiem.

– Jeśli można – wtrącił Skarpeta – to kim jest Iskierka?

– Mamusią tego smoka – wyjaśnił Lanfred.

– Wielka, złośliwa smoczyca – powiedział Musiałek otwierając szeroko oczy.

– Nooo… – wilkołak znowu się zawahał. – Tak też ją można określić.

– Jest niebezpieczna – kontynuował Musiałek.

Lanfred i Stokrotka pokiwali głowami.

– Wielka, wredna, niebezpieczna smoczyca zmiatająca jedną łapą całe wioski – ciągnął Musiałek. – A ja nie mam miecza! Ten mały go zabrał! Na pewno w zmowie ze smoczycą!

– Wątpię. Ona bardzo nie lubi, jak Amadeusz je żelastwo – westchnął wilkołak.

– Amadeusz? – Skarpeta lekko uniósł brwi.

– Smok. Tak ma na imię – wyjaśnił książę.

– To musi być oryginalna rodzinka.

– O tak – zgodził się Stokrotka. – I bardzo liczna.

Na środek drogi wyskoczyło coś średniego wzrostu, otulone od stóp do czubka głowy w żelazo i z ognistym mieczem w dłoniach. Trudno było nie zauważyć, że ten ktoś pod warstwą metalu z trudem utrzymuje równowagę.

– Stać!! – ryknęła postać strasznym głosem. – Stać, głupcy, którzy ośmielacie się… – zachwiała się i runęła na twarz.

– Herbercie – powiedział smutno Lanfred – Czy nie uważasz, że taka zbroja to za dużo dla kogoś, kto ma trzynaście lat ?

– Aha – przytaknął Stokrotka. – I miecz ci się pali.

Spod zbroi wyczołgał się piegowaty chłopiec.

– To specjalnie. Żeby Amadeusz nie zaaportował.

– Zrozumiałe. A czy ktoś ci tłumaczył, że ogień jest niebezpieczny? – zapytał ze smutkiem wilkołak.

– Mali chłopcy chcą się bawić w bohaterów – wtrącił zniecierpliwiony Skarpeta. – To normalne.

– Ja nie jestem żadnym zwyczajnym małym chłopcem, który bawi się w wojnę! – zezłościł się Herbert. – Jestem uczniem samego Tygrysa, starożytnego boga wojny! Lepiej z nim nie zadzieraj, bo zobaczysz!!!

– Tygrys… – Skarpeta zmarszczył brwi usiłując sobie coś przypomnieć.

– Tatuś Amadeusza – odparł Stokrotka. – Herbercie, zostaw to żelastwo i wsiadaj na konia. Podwieziemy cię do domu.

Chłopiec zerknął na zbroję.

– Amadeusz…

– Tym lepiej – stwierdził stanowczo Stokrotka. – Mógłbyś, dla odmiany zająć się szachami. Może to by cię uspokoiło.

W pewnym oddaleniu od podróżnych, na brzegu strumyka, Iskierka robiła przepierkę. Polegało to na tym, że siedziała i patrzyła jak wszystko samo, przy drobnej pomocy czarów, się pierze. Obok niej, wpatrując się ponuro w wodę, leżała i machała nogami jedna z licznych kuzynek Tygrysa.

Miała na imię Czajka i była starożytną boginią chaosu. Była potężna, roztrzepana, niezorganizowana i, co jest u bogów raczej nietypowe, strasznie nieśmiała. Oprócz tego miała ogromny kompleks, wynikający z własnej chaotyczności. Jak wszyscy bogowie, była też szalenie atrakcyjna, ale pomimo tego od paru tysięcy lat była samotna, do czego wydatnie przyczynił się fakt, ze na dłuższą metę nikt, bóg czy człowiek, nie był w stanie wytrzymać z huraganem. Była szczupła, średniego wzrostu, miała śnieżnobiałą cerę, oczy nieokreślonego koloru i włosy w tonacji brązowo-rudo-zielono-fioletowo-czarnej, kręcone i wiecznie rozczochrane. Ubrana była w brązową sukienkę z asymetrycznie oddartym na wysokości kolan dołem i krzywo oddartymi rękawami. O dziwo, buty nie były podarte.

– Nie widzę w niczym sensu – poskarżyła się.

– Jak masz widzieć sens, jak żyjesz w chaosie?! – zdziwiła się lekko Iskierka.

– Właściwie to nie mam szans – westchnęła ciężko Czajka. – Nie masz pojęcia jak bycie kimś takim jak ja utrudnia życie.

– Tobie czy innym? – zainteresowała się wiedźma

– Innym niewątpliwie bardziej – przyznała bogini. – Ale mówimy o mnie.

– Fakt – zgodziła się Iskierka. – No i co z tobą?

– Odstraszam ludzi – wyznała Czajka.

Jeśli oczekiwała jakiejkolwiek reakcji, to zawiodła się. Skłonienie Iskierki do przejęcia się czymś, co nie dotyczyło Amadeusza mogło być zaliczane do jednej z bezsensownych pokut, wyznaczanych grzesznikom przez bogów obdarzonych zbyt wielką wyobraźnią i zbyt małymi możliwościami eksperymentowania z gatunkiem śmiertelnych.

– Aha – stwierdziła Iskierka.

– To pewnie przez to roztargnienie – ciągnęła Czajka. – Nie żebym się nimi zupełnie nie przejmowała, tylko czasami kompletnie zapominam o tym, co ja potrafię. Wiesz, życie z taką mocą to ogromna odpowiedzialność, a ja jestem nieodpowiednią osobą do bycia odpowiedzialną. Nie żebym była nieodpowiedzialna. Po prostu tak jakoś nie pasuję do tej roli.

Iskierka zastanowiła się przez chwilę, sięgając myślą do własnych doświadczeń.

– Spróbuj zepchnąć na kogoś odpowiedzialność.

– Mam antytalent do udawania bezradnego kurczątka.

– To nie jest niezbędna umiejętność.

– Można jeszcze wyłożyć karty na stół. Próbowałam.

– I co? – zainteresowała się przelotnie Iskierka.

– Czterdziestu trzech uciekło w ciągu dwudziestu czterech godzin, trzynastu zemdlało, jeden chciał zostać męczennikiem i wiedział we mnie swoją szansę, a dwóch zapytało czy małżeństwo ze mną gwarantuje władzę, jak nie nad światem, to przynajmniej nad jego kawałkiem.

– To rzeczywiście zniechęca – przyznała wiedźma. – A próbowałaś zwalić odpowiedzialność na rodzinę?

– Moją rodzinę? Przecież ich widziałaś.

– Mnie się jakoś udaje.

– Bo mój brat za tobą szaleje i będzie naprawiał każdy idiotyzm. Chyba wiesz, że uczuć rodzinnych o podobnej temperaturze nikt u nas nie przejawia.

– Wręcz przeciwnie. Wszyscy czujecie do siebie gorącą niechęć…

– Nie za mała taka jaskinia na smoczą rodzinę? – zatroskał się Musiałek oglądając wejście do groty Tygrysa.

– Jest o wiele większa, niż się wydaje – poinformował Stokrotka przywiązując konie.

– A, kamuflaż – pokiwał głową Musiałek. – Sprytne smoki.

– Jesteście pewni, że możemy tam wejść bez szwanku dla zdrowia? – dopytywała się podejrzliwie papuga. – Ten Syk…

– Jaki syk? – Skarpeta nadstawił uszu. – Nic nie słyszę.

– To jeszcze nic nie znaczy – powiedziała grobowo papuga. – On może się czaić w ciemnościach, a kiedy już będziemy pewni, że nic nam nie zagraża, usłyszymy jego śmiech!

Stokrotka i Lanfred wzdrygnęli się nerwowo. Skarpeta nie zareagował, bo nie miał pojęcia o czym ona mówi. Musiałek pokiwał głową.

– Jeszcze jeden smok, co?

– Nooo, niezupełnie – powiedział Stokrotka.

– Jak to „niezupełnie”? – zdenerwował się rycerz. – Jest tym smokiem, czy nie?

– Noo…

Z jaskini rozległ się potężny ryk. Ziemia zatrzęsła się, kilka kamyczków spadło ze skały. Z wejścia do pieczary wyfrunęła chmura pyłu wynosząc ze sobą niewysokiego, poszarpanego stracha, z twarzy przypominającego jaszczurkę.

Upiór podniósł się, odkaszlnął parę razy i otrzepał poszarpany kubrak. Spojrzał na oniemiałych podróżnych, którzy aż tak bardzo oniemiali nie byli. Musiałek w braku miecza sięgnął po drąg, a Skarpeta odmawiał formuły ochronne.

– Gdzie ta wiedźma? – zapytał strach, spoglądając z niechęcią na jaskinię.

– Nie wiemy – odparł zgodnie z prawdą wilkołak.

– Niech to piekielne wymiary… – upiór uchylił się przed wylatującym z jaskini kawałkiem kolumny, za którym podążała seria przekleństw w paru żywych i jednym martwym języku.

Stokrotka zerknął w głąb.

– Jest zły?

Strach uśmiechnął się złośliwie.

– Spytaj go – poradził, chichocząc.

– Nie ma głupich – warknął Stokrotka.

– Twoja strata – upiór poderwał się do lotu. – Jak spotkacie wiedźmę, to jej powiedzcie – kiwnął głową w stronę groty. – Miłej zabawy – dodał jeszcze złośliwie i odleciał.

– Co to było? – zapytał rycerz.

– To był Syk – poinformował Lanfred.

– Do środka lepiej nie wchodzić – Stokrotka zaczął odwiązywać konie. – Jak on jest zły, to lepiej stąd znikać.

– O tak – poparła go Lucilla. – Nie chcę znowu spotykać się z tym gburem! Nie chciał mnie odczarować i jeszcze zranił moje uczucia! Ach, jakże głęboko mnie zranił.

– Nikt nie będzie w mojej obecności ranił ko… nikogo! – oświadczył Musiałek, złapał drąg i wbiegł do groty.

– Stój!!! – wrzasnął za nim wilkołak.

– Przepadł – oznajmiła Lucilla.

– Jak to przepadł? – zirytował się Skarpeta. – To jest mój przyjaciel, nie pozwolę żadnym smokom go pożreć – ruszył do groty.

Stokrotka i Lanfred wymienili spojrzenia.

– Honor rycerza nakazuje… – mruknął książę.

– Nakazuje elementarna przyzwoitość i humanitaryzm – przerwał mu wilkołak. – Hej, ty, Skarpeta, czekaj, idziemy z tobą!

– Wy nie mówicie poważnie? – papuga wpadła w histerię. – Nie możecie tam wejść!! Tam jest ten potwór!

– Możesz zaczekać – zaproponował Lanfred.

– Ale tu może wrócić ten drugi potwór!!!!

– To siedź cicho, bo go rozwścieczysz jeszcze bardziej…

 

Od kilku godzin Tygrys tkwił w sali tronowej wpatrując się w swój kryształ. W czasie tych kilku godzin jego nastrój przechodził stopniowo przez stadia niedowierzania, rozbawienia, szoku i straszliwej wściekłości. Każde z tych stadiów wywarło jakiś wpływ na wygląd komnaty, która w chwili obecnej stanowiła profesjonalnie urządzone pobojowisko. Cały pozostał tylko kryształ, w który starożytny bóg wojny patrzył z wyrazem obrzydzenia na twarzy.

Mniej więcej w tym momencie przez rozwalone drzwi wpadł Musiałek z kijem w ręku. Rozejrzał się po komnacie i zadał inteligentne pytanie:

– Gdzie smok?

– Nie ma – odpowiedział zajęty swoimi sprawami Tygrys. Po chwili coś do niego dotarło, podniósł głowę i spojrzał na rycerza. – A po co ci?

– Będę z nim walczył w obronie niewinnych istot!

– Aha – Tygrys pstryknął palcami i Musiałek znikł.

Skarpeta stanął w drzwiach akurat w momencie, gdy jego przyjaciel rozpływał się w obłoczku kurzu.

– Jak śmiesz! – zaczął wypowiadać zaklęcie, ale nie skończył, bo Tygrys znowu pstryknął palcami.

– A ona twierdzi, że nie troszczę się o własne dziecko – mruknął.

Lanfred, Stokrotka i papuga, którzy właśnie stanęli w drzwiach podjęli próbę dyskretnego wycofania się. Tygrys odwrócił się i spojrzał wprost na nich.

– A, to wy – stwierdził obojętnie. – Miło was widzieć.

Dwie pary oczu spoglądały na niego ze zdumieniem. Trzecia, należąca do papugi, pozostawała szczelnie zamknięta.

– Napijecie się czegoś? – zaproponował wojownik.

– Nie-e je-esteś-ś zły? – zapytał ostrożnie wilkołak.

– Na was? – Tygrys opróżnił puchar wina. – Niby dlaczego?

– Noo wiesz, przypadki beznadziejne i takie tam.

– I to ma być powód? – skrzywił się Tygrys. – Jesteście beznadziejni, to fakt, ale nie kryjecie się z tym i postępujecie w miarę akceptowalnie. Nie to co inni – zerknął z obrzydzeniem w kryształ. – Może jesteście w stanie mi wyjaśnić, co robi pacyfista w armii?!?

– Męczy się – strzelił Stokrotka.

– Z własnej woli! – warknął Tygrys.

– Masochista?

– I to na stanowisku generała!! Krwawa bitwa w perspektywie, a ten idiota do czwartej potęgi negocjuje pokój!! Nie jakiś koszmarny rozejm, zawieszenie broni, żeby przegrupować siły, ale zwyczajny, obrzydliwy pokój!!!

– Sam jeden się stara i doprowadzi do zawarcia pokoju? – zdziwił się Stokrotka.

– Sam jeden – powtórzył Tygrys. – Tylko on – w jego oczach pojawił się złowrogi błysk. Wojownik znikł.

– Mam wrażenie, że pokoju nie będzie – mruknął Lanfred.

– Mam nadzieję, że nie przeze mnie – powiedział Stokrotka. – Trzeba tu posprzątać. Masz pojęcie, co zrobi Iskierka, jak wróci i zobaczy taką ruinę?

 

Iskierka zasadniczo nie lubiła bałaganu, chyba że zrobiła go sama. Zasadniczo też nie lubiła, jak ktoś jej stawał na drodze. Podobną awersję żywiła do sytuacji, kiedy ktoś jej na drogę spadał. W danej chwili przejście blokował rycerz w pełnej zbroi i leżący obok otumaniony mag.

– To niegrzecznie blokować przejście – powiedziała uprzejmie Iskierka.

Rycerz i mag podnieśli głowy. Dwie piękne kobiety raczej nie przedstawiały sobą zagrożenia, nawet jeśli były niezadowolone. Skarpeta i Musiałek podnieśli się powoli.

– Byliśmy w komnacie – powiedział Musiałek, rozglądając się po lesie. – To te smoki! To wszystko sprawka tych smoków!! Pokonam je wszystkie! Zobaczą z kim zadarły!

– Bojówkarz – stwierdziła zimno Iskierka. – Niestety, ciemnota jest powszechna – wyminęła Musiałka i podążyła dalej.

– A próbowałaś środków na szkodniki? – zainteresowała się Czajka, której umknął temat rozmowy. – Podobno dają rewelacyjne efekty.

Slalomem wyminęła rycerza i maga, a za nią, również slalomem poleciała balia z praniem, machając krzywymi skrzydełkami i przy okazji opryskując wszystko i wszystkich wodą…

Kilkanaście polan dalej Syk właśnie opowiadał swojej dziewczynie jak pyskaty krasnoludek wystrychnął którąś z boginek na dudka. Fiołka słuchała, wybuchając co chwila śmiechem. Ten śmiech zwabił na polanę maga i rycerza. Musiałek rozpoznał kreaturę spotkaną niedawno przed jaskinią.

– Napadać na niewinne sierotki zbierające kwiatki – sapnął rycerz. – Podły Pstryk! Już ja mu pokażę! – złapał jakiś kij.

– Nie wygląda na to, że… – zanim Skarpeta zdążył dokończyć, Musiałek już wybiegł na polanę, machając pałką.

Fiołka pisnęła, przerażona. Zaskoczony Syk odwrócił się, a Musiałek potknął się o jego nogi i runął w krzaki jeżyn. Bożek poderwał się.

– No wiecie!!! – wrzasnął. – Taki brak manier!!! – aż spęczniał z wściekłości.

– Ty potworze z najgłębszych czeluści!! – krzyknął Musiałek, wyplątując się z kolczastych pędów.

Skarpeta wyszedł na polanę, próbując załagodzić spór. Z drugiej strony na polanę wpadł Amadeusz. Co prawda Iskierka i Tygrys wielokrotnie powtarzali, że bożków się nie aportuje, ale ludzie sami zaczęli zabawę. W tej sytuacji smok czuł się w pełni uprawniony do przyłączenia się. Syk zauważył go, ale nie zdążył nawet jęknąć, bo natychmiast został zaaportowany.

– Potwory same rozstrzygną swoje waśnie – skomentował rycerz. – Nie musisz się już lękać, panienko.

Fiołka spojrzała na niego, chwyciła drąg i z całej siły rąbnęła rycerza w głowę. A potem siadła na pniu i wybuchła płaczem. Musiałek osunął się na murawę, patrząc na nią zamglonym wzrokiem.

– Dziękować też nie mu…

Stokrotka chrapał, zwinięty w kłębek przy piecu. Herbert, zmęczony dźwiganiem zbroi, poszedł w jego ślady. Papuga skubała z niesmakiem krakersa, strasznie się przy tym nudząc. Lanfred szperał w zakurzonej bibliotece. Z sąsiedniej komnaty dobiegały prychnięcia i posapywania Amadeusza, który został stanowczo nakłoniony do zażycia kąpieli. Iskierka nieustępliwie szorowała jego ubłocony pysk. Czajka siedziała obok i podawała jej kolejne kostki mydła. W najdalszym kącie zawinięty w koce Syk robił przepierkę, zerkając z nienawiścią na smoka.

– To przez niego.

– Nie przez niego, tylko przez tych bojówkarzy – zaprotestowała wiedźma. – Taką młodzież należy resocjalizować, a nie puszczać na ulice.

– Tu nie ma ulic – powiedziała Czajka.

– Puszczać do lasu też ich nie należy.

– Ten kretyn z drągiem miał takie muskuły… – rzekł zawistnie Syk.

– Za to zero intelektu – rzuciła Iskierka znad balii. – Mózg i mięśnie pozostają w ścisłej proporcji.

Czajka patrzyła ponuro na kolejną kostkę mydła.

– Następnym razem zamienisz go w jakieś paskudztwo – zasugerowała.

– Paskudztwem to jestem ja – westchnął Syk.

– Niska samoocena zaczyna być chorobą społeczną – zauważyła Iskierka. – Nie martw się, już ja cię z tego wyleczę – zagroziła.

– Nie trzeba – przestraszył się bożek. – Już czuję, jak mi samoocena rośnie.

Do komnaty zajrzał Tygrys.

– Co za idiota wymyślił generałów pacyfistów?

– Wojna i generałowie to twoja działka, kochanie – wypomniała wiedźma znad balii z Amadeuszem.

– Ale nie pacyfiści!! To absurd! To wprowadza chaos totalny do… – odwrócił się i spojrzał podejrzliwie na Czajkę, która z miną męczennicy podawała Iskierce kolejną kostkę mydła.

– To nie ja – zaparła się. – Ja od trzech tysiącleci mam depresję i nic mi się nie chce robić.

– Może i nie ty – zgodził się dziwnie łatwo Tygrys. – A, w komnacie tronowej postawiłem nową rzeźbę. Sztuka nowoczesna. Sam zrobiłem – uśmiechnął się promiennie i poszedł sobie.

– Od kiedy on się interesuje sztuką? – zapytał podejrzliwie Syk.

– Nie mam pojęcia – Iskierka owinęła Amadeusza w różowy ręcznik. – Już jesteś czysty. Teraz kolej na Lucillę.

– Zamierzasz ją wykąpać?

– Zamierzam ją odczarować.

– Stawiam dziesięć sztuk złota, że ci się nie uda – zaproponował Syk.

– Ja bym postawiła pięćdziesiąt – mruknęła Iskierka.

– Pójdę poszukać jakichś zaklęć – zaofiarowała się Czajka.

Wyszła, a za nią wybiegł Amadeusz, gubiąc po drodze różowy ręcznik. Od razu trafił do komnaty, gdzie stała rzeźba. Była niejadalna, o czym od razu się przekonał, i krucha. Zaczynając od miejsca, w którym ją ugryzł, pęknięcia szybko objęły cały szklany blok. Amadeusz nie czekał na rezultat, tylko uciekł, obawiając się kary.

Szklany blok pękł i znikł. W komnacie pozostał oszołomiony człowiek, który pół godziny wcześniej nagle znalazł się w szklanej pułapce. Godzinę wcześniej negocjował pokój, a potem nagle zjawił się nie wiadomo skąd brodaty choleryk protestujący przeciwko zaprzestaniu walki. Generał uprzejmie wytłumaczył mu, dlaczego pokój jest lepszy i usłyszał, że owszem, pobudki są szlachetne, ale działania nie do przyjęcia. Teraz znalazł się w nieznanym miejscu, a narwani dowódcy mogli już rozpocząć jatkę. Generał pośpiesznie wyszedł z komnaty.

Już na korytarzu natknął się na kogoś. Ten ktoś niósł dziesięć opasłych ksiąg, zataczając się pod ich ciężarem, a druga dziesiątka leciała za nim w powietrzu. Generał nie miał czasu na uprzejmości.

– Gdzie ja jestem? – spytał

Postać zatrzymała się.

– A nie tutaj?

– Gdzie są konie?!?

– Nie wiem. Amadeusz je gdzieś spłoszył.

– Skąd ja się tutaj wziąłem?!?!

– Dlaczego ja mam wszystko wiedzieć?! – zaprotestowała postać. Rzuciła książki na ziemię i okazała się ładną, strasznie rozczochraną dziewczyną z wyrazem śmiertelnej urazy na twarzy. – Ja nic nie wiem i nic mnie nie obchodzi!! Odczepcie się ode mnie – odwróciła się na pięcie i poszła sobie.

W drzwiach ukazał się ziewający wilkołak.

– Musicie tak krzyczeć? Dzień dobry – zauważył generała i przywitał się życzliwie.

– Dzień dobry – odparł odruchowo generał. – Gdzie ja jestem?

Wilkołak stropił się.

– Tutaj chyba.

Generał westchnął.

– Są tu jakieś konie?

– Uciekły. Ale za dzień, dwa, wrócą.

– Za dzień, dwa, to będzie po bitwie i nie będzie szans na pokój!

Stokrotce coś zaświtało.

– Ejże, ty nie jesteś przypadkiem tym generałem pacyfistą, co chce pokoju a nie rzeźni?

– Generał Niedźwiedź z armii Pięciowieży.

Wilkołak rozpromienił się.

– A ja już myślałem, że na świecie są sami psychopaci! – złapał generała za rękę i potrząsnął nią serdecznie. – Stokrotka jestem. Nie sądziłem, że Tygrys podejmie aż takie działania.

– Tygrys?

– Duży, wściekły, z brodą.

– Chyba miałem przyjemność go spotkać. To on mnie tu sprowadził?

– Na to wygląda – powiedział Stokrotka.

W głębi korytarza rozległo się straszliwe „Iiiiiiiiiiiiiiii” i obok nich przebiegła różowa świnka, piszcząc w niebogłosy. Za nią biegła Iskierka.

– Lucillo, stój!!

– To jest Lucilla?!? – zdumiał się Stokrotka spoglądając za nimi.

– Oj tak – powiedział z szerokim uśmiechem Syk. – Na obiad będzie wieprzowina – zachichotał.

Generał postanowił zignorować wydarzenia i skupić się na swoim zasadniczym celu.

– Chciałbym porozmawiać z tym Tygrysem.

Syk zerknął na niego.

– O, ten idiota pacyfista. Tygrys go ściągnął? Musiał się naprawdę wściec.

Niedźwiedź zaczął tracić cierpliwość.

– Lada chwila zacznie się naprawdę krwawa wojna. Muszę temu zapobiec. Gdzie jest ten Tygrys?!?

– A kto go tam wie – westchnął Syk. Wyciągnął z kieszeni karty. – Pokerek?

– We dwóch? – skrzywił się Stokrotka.

– Dokooptujemy księciunia, Iskierka zaraz wróci. Umiesz grać? – spytał generała.

– Mam ważniejsze rzeczy na głowie.

– Twoja strata. Tygrys nie gra, a to znaczy, że każdy ma szansę.

Generał westchnął ciężko. Jedno było pewne: porwał go jakiś kretyn militarysta posługujący się magią. Poza tym wszystko było kompletną niewiadomą, a ludzie, których tu spotkał, jeśli w ogóle można ich tak nazwać, byli co najmniej oryginalni. Rozczochrana z kolorowymi włosami wyglądała na niezrównoważoną. Brunetka robiła dziwne wrażenie. Wilkołak i brzydal byli dziwni sami w sobie. Tylko prosiak wyglądał w miarę normalnie. Generał poszedł przed siebie i znalazł wyjście. Las wyglądał normalniej niż jaskinia. A droga, którą widział, musiała dokądś prowadzić. Istniała szansa, że spotka kogoś, kto wie, gdzie jest. Energicznym krokiem ruszył na poszukiwanie.

Pół godziny później zirytowany Tygrys zajrzał do kuchni, gdzie wiedźma, książę, wilkołak, chłopiec, bożek i bogini grali w pokera.

– Syk, ta Fikołka łazi po lesie i cię szuka. Zabierz ją gdzieś, zanim tu trafi – polecił. – To było po pierwsze. A po drugie, gdzie jest moja rzeźba?

– Jaka rzeźba? – zainteresowała się słabo Iskierka, pochłonięta grą.

– Moja. Duża. Szklana.

Wiedźma podniosła głowę.

– Szklana rzeźba w domu, gdzie są małe dzieci – powiedziała karcąco. – Amadeusz mógł się skaleczyć!

– Albo ją rozwalić – rzucił na odchodnym Syk.

– Dlaczego od razu on? – zaprotestowała Czajka. – Mógł to zrobić ten co tu się pętał.

Nie zauważyła znaków dawanych jej przez wilkołaka, ale za to dostrzegł je Tygrys.

– Kto tu się pętał?

– Lucilla biegała – odpowiedziała nieprzytomnie Iskierka.

– Na tych papuzich nóżkach? – zdziwił się mimowolnie wojownik.

– Nie, na kopytkach. Iskierka zmieniła ją w świnkę.

– Może przynajmniej przestanie skrzeczeć.

– Za to teraz kwiczy. Nie wiem, co było gorsze – Stokrotka zapatrzył się ponuro w swoje karty.

– Jakby ją spróbowała odczarować jeszcze raz, to może by ją zmieniła w coś, co nie ma głosu – zaproponował Herbert.

– W karpia na przykład – podsunął wilkołak.

– Jesteś pewien, że karpie nie mówią? – zainteresowała się Czajka.

– A rozmawiałaś z jakimś?

– Wracając do tematu – przerwał dyskusję Tygrys. – KTO się tutaj pętał?

Patrzył na Iskierkę, która poczuła się zobligowana do odpowiedzi.

– Nie zwróciłam uwagi – powiedziała. Zastanowiła się chwilę. – Przystojny był.

– Nie zwróciłaś uwagi, a wiesz, że był przystojny?! – wkurzył się Tygrys. – To na co ty zwracasz uwagę?

– Jakiś strasznie niezorientowany – dodała Czajka. – Miał strasznie dużo pytań.

Tygrys spojrzał na Stokrotkę i Herberta.

– Mnie tam nie było. Spałem – zastrzegł się chłopiec.

Stokrotka ugiął się pod ciężarem spojrzenia.

– To był ten generał. Pacyfista.

– Świetnie – zirytował się Tygrys. – Ciężko pracuję, wracam do domu i co się okazuje?!? Moje dziecko stłukło klatkę z pacyfistą, moja kuzynka jest zbyt wielką idiotką, żeby go zatrzymać, moja narzeczona nie zwraca na niego uwagi, ale wie, że jest przystojny, jej kumpel ukrywa przede mną fakt ucieczki niebezpiecznego pacyfisty, po korytarzach lata kwiczący prosiak, a mój uczeń sobie w tym czasie śpi! – spojrzał na Lanfreda. – A jedyną niewinną osobą jest przypadek beznadziejny!

– Zapomniałeś o Syku – mruknęła znad kart Iskierka.

– Jeszcze sobie przypomnę – warknął Tygrys. – Muszę wracać i pilnować tych kretynów. Wcale im się nie pali do wojny. A wy znajdźcie tego pacyfistę, zanim on znajdzie pole bitwy.

– Ja muszę znaleźć Lucillę, zanim ją ktoś zje – zaprotestowała Iskierka.

– Ja jej muszę pomóc – powiedział Lanfred. – W końcu to moja narzeczona.

– Ja muszę się bawić z Amadeuszem – oznajmił Herbert.

– Ja jestem niedojda – powiedział, promieniejąc szczęściem wilkołak.

– Ja mam depresję – rzuciła Czajka.

– Nie szkodzi – powiedział zimno Tygrys. – Najlepszym lekarstwem na depresję jest znalezienie sobie jakiegoś zajęcia. Do roboty, ale już – znikł.

 

Musiałek siedział na zwalonym pniu i ostrożnie obmacywał wielkiego guza, sycząc przy tym z bólu.

– Sam sobie jesteś winien – stwierdził niemiłosiernie Skarpeta. – Tłumaczyłem ci, że tu nic nie jest takie jak powinno być.

– Baba przyłożyła mi kijem – jęknął rycerz.

– Zważywszy, że zepsułeś jej romantyczne tete-a-tete, wcale się nie dziwię. Masz szczęście, że zaraz potem sobie poszła, bo mogła zrobić ci większą krzywdę.

– Jestem skompromitowany!

– Nie dramatyzuj. Mogło być gorzej.

– Jak?

– Mogła przyłożyć ci kijem na środku tej twojej loży rycerskiej. To by dopiero była kompromitacja.

Musiałek pokiwał głową. Nagle zmarszczył czoło i przez chwilę nasłuchiwał.

– Ktoś idzie.

– Odłóż ten kij – zaproponował Skarpeta. – Ty tu sobie siedź, a ja będę mówił.

Musiałek niechętnie posłuchał, ale zaraz poderwał się na nogi.

– Ja go znam! – wykrzyknął. – Niedźwiedź z Czarnoboru!! Pamiętasz mnie?? Musiałek z Wężogrodu, spotkaliśmy się na uczcie u króla Frydmunda!

– Oczywiście, że pamiętam – odparł Niedźwiedź. – Cóż za niespodziewane spotkanie.

– Nie miałeś przypadkiem dowodzić w tej chwili wojskami króla Frydmunda pod Mysią Górą? – zainteresował się Musiałek.

– Miałem – stwierdził ponuro Niedźwiedź.

– To dlaczego…

– Pozwól, że zgadnę – wtrącił się Skarpeta. – Miał z tym coś wspólnego jakiś wilkołak, strach na wróble, książę, smok albo papuga?

– Mniej więcej – Niedźwiedź spojrzał na niego podejrzliwie. – A skąd ty to wiesz?

– Skarpeta LeFlądr, mistrz magii – skłonił się Skarpeta. – Po prostu umiem łączyć fakty.

– A umiesz odesłać mnie pod Mysią Górę?

– Te umiejętności pozostają tajemnicą dla większości magów.

– A ty do tej większości należysz?

Skarpeta skrzywił się.

– Chwilowo tak.

Czajka leżała na polanie wpatrując się w swoje odbicie w strumyku. Obok Amadeusz tarzał się w stercie chrustu.

– Dlaczego wszyscy czegoś ode mnie chcą? – westchnęła Czajka. – Przecież ja nic nie wiem i nic mi nie wychodzi. To bezsensowne wymagać jakichkolwiek rozsądnych działań od bogini chaosu. Cokolwiek spróbuję zrobić, wychodzi zupełnie na odwrót. I do kogo wszyscy mają pretensje? Do mnie. A jak już postanawiam nic nie robić, żeby nic nie zepsuć, to mają pretensje, że nic nie robię! – spojrzała w błękitne oczy Amadeusza. – I jak tu rozumieć innych?

Amadeusz życzliwie polizał ja po twarzy. Potem podrapał się za uchem, którego nie posiadał i przez chwilę węszył zapamiętale w powietrzu. Jego ogon zaczął rytmicznie uderzać w ziemię. Amadeusz poderwał się i z radosnym posapywaniem pognał w las.

Czajka wstała.

– Coś mi mówi, że twój tatuś wrócił. I założę się o dwadzieścia sztuk złota, że koniecznie będzie chciał ze mną porozmawiać.

 

– Jeden jedyny pacyfista – warczał Tygrys idąc przez las. – I tyle zmartwień!!! Należało rozprawić się z nim definitywnie od razu na początku.

– Nie chcę się wtrącać – wysapał z trudem utrzymujący tempo Stokrotka. – Ale Iskierka miałby na ten temat inne zdanie.

Biegnący obok Herbert pokiwał głową.

Tygrys nie zwrócił, na to uwagi, tylko wypadł wściekły na polanę.

– Ty!! – wrzasnął, wskazując na Niedźwiedzia. – Dlaczego ty mi niszczysz życie?!?

Niedźwiedź nie zdążył odpowiedzieć, bo prawie stratował go Amadeusz, który rzucił się witać Tygrysa. Skarpeta próbował rzucić zaklęcie, ale nogi podcięła mu kwicząca Lucilla i magia wystrzeliła w górę. Musiałek chwycił kij i postanowił walczyć ze smokiem. W tym momencie na polanę wypadli Iskierka i Lanfred, goniący księżniczkę

– Jak śmiesz, ty ciemnoto brutalna!! – syknęła Iskierka i bez namysłu użyła magii.

Czar nie dosięgnął Musiałka, bo rycerz zwalił się na ziemię powalony impetem ataku Syka, który wyskoczył z krzaków na wroga wrzeszcząc:

– Ja ci pokażę, ty niszczycielu słodkich chwil!!

Wściekły Tygrys odepchnął smoka i wycelował zaklęcie w Niedźwiedzia. Traf chciał, że pomiędzy wojownika i generała weszła Czajka i czar trafił w nią. Spojrzała na kuzyna z urazą i zdumieniem.

– Wiem, że go nie znalazłam, ale żeby aż tak…

Dla zaakcentowania oburzenia i nauczona doświadczeniem posłała swój czar w powietrze, żeby nikogo nie skrzywdzić, ale żeby było wiadomo, że ona jest przeciw. Czar zmieszał się z innymi zaklęciami i powstała masa krytyczna. Wszystko zaczęło mienić się wszystkimi możliwymi kolorami. Stokrotka schował się pod krzakiem i wystawił tylko czubek nosa.

– Co-o to-o jesst?

Wszystko wybuchło.

– To jest krótkie spięcie magiczne – odpowiedziała Iskierka podnosząc się z trawy i strzepując popiół z sukienki.

– Fajne było – pochwalił Herbert. – Tylko… – rozejrzał się po polanie. – Gdzie reszta?

Oprócz ich dwojga, na polanie kulił się Stokrotka, wstawali Lanfred i Syk, a po pniu skakała różowa żaba.

– To jest właściwe pytanie – pochwaliła Iskierka. – No, gdzie oni są? – zwróciła się do Syka.

– A skąd ja mam wiedzieć?

– Jesteś tym bożkiem, czy nie?

– Jestem, ale … – Syk spojrzał na nią zdziwiony. – Nie wiem! – podskoczył i upadł na ziemię. – Nie umiem latać! Nic nie umiem! Straciłem moc!!! – siadł na pniu i wybuchnął płaczem.

Różowa żaba zdecydowała się przemówić i wydała z siebie ni to pisk, ni to szloch, o treści dramatycznej. Lanfred stał nad nią bezradnie, starając się ukazać jej jaśniejsze strony sytuacji.

– Przynajmniej już nie kwiczysz – powtarzał.

Stokrotka postanowił otworzyć oczy.

– Jak to się nazywa? – zapytał słabo.

– Problem – warknęła Iskierka. – Wstawaj i rusz się, potrzebuję pomocy! – złapała Syka za kołnierz i powlokła w stronę jaskini. Za nią podążył Lanfred, niosący ostrożnie Lucillę, i Herbert prowadzący otumaniałego wilkołaka.

Wiedźma nie zawracała sobie głowy ogólnym narzekaniem i biadoleniem, tylko wepchnęła wszystkich do biblioteki, żądając przyniesienia wszystkich książek dotyczących magicznych sytuacji kryzysowych. Sama udała się do sali tronowej. Zatrzymała się nad kryształem Tygrysa, oparła dłonie o obramowanie i spokojnym, chociaż lekko lodowatym głosem powiadomiła przedmiot, co z nim zrobi jeśli natychmiast nie dowie się, gdzie jest jej dziecko. Kryształ jak dotąd przetrwał wszystkie napady furii Tygrysa, ale pokazywał już wielu ludzi i wiele miejsc i wiedział, że Iskierka bez wahania zrobi to, co zapowiedziała. Zdecydował się na współpracę.

 

Amadeusz siedział w zaspie i radośnie łapał na wyciągnięty język spadające płatki śniegu. Musiałek i Skarpeta kulili się pod załomem skalnym i obserwowali go ponuro.

– Mam wrażenie, że gady są zimnokrwiste – powiedział z namysłem Skarpeta.

– Widać – potwierdził Musiałek. – Zobacz, jak mu się tu podoba. To przez tę zimną krew, ani chybi.

– To niezupełnie tak… – zaczął mag, ale zrezygnował. – Myślisz, że da się zejść na dół?

Musiałek zerknął w ogromną przepaść, która rozwierała się trzy metry od nich.

– Nie – powiedział z granitową pewnością. – Ale jakbyś chciał, to da się spaść.

 

Stojąca nad kryształem Iskierka odetchnęła. Co prawda wolałaby, żeby Amadeusz włożył szalik, ale mógł bez niego wytrzymać jakiś czas, a zaraz po powrocie wpakuje się go do balii z wrzątkiem. Zimnokrwistość, też pomysł. I niby jakim cudem zimnokrwiste stworzenia miałyby wydobywać z siebie płomienie…

Nieco uprzejmiej zażądała pokazania Tygrysa. Wcale się nie zdziwiła widząc, jak właśnie pakują go do lochu za jakąś bójkę. W zupełnie innym miejscu Czajka siedziała i patrzyła się na obecnych ludzi wzrokiem absolutnej idiotki, do tego w stanie ciężkiego szoku. Wśród tych ludzi znajdował się Niedźwiedź i wszyscy odbywali jakąś naradę, Iskierka zgadła więc, że to obóz wojsk tego, jak mu tam, króla. Oboje musieli także stracić swoją moc, bo inaczej wróciliby od razu.

Chwilę później weszli obładowani książkami Stokrotka, Lanfred i Herbert. Lucilla została wepchnięta do nie całkiem czynnej fontanny, a Syk pobiegł uspokajać swoją dziewczynę, która po zobaczeniu łuny mogła sobie pomyśleć różne rzeczy.

Szczęśliwym trafem odpowiednie informacje znajdowały się w pierwszej otworzonej książce i to na pierwszej stronie. Zaklęcie neutralizujące było krótkie, wiedźma zaczęła krzywić się przy warunkach.

– Nie da rady – westchnęła. – Trzeba ściągnąć z powrotem wszystkich, którzy przy tym byli.

Stokrotka spojrzał na nią i ograniczył się do jednego pytania.

– JAK????

– Lanfred pójdzie poszukać Syka, ja pojadę wyciągnąć Tygrysa z więzienia, ty pojedziesz po Czajkę i pacyfistę, a ty – spojrzała na Herberta – rób co chcesz, ale masz tu ściągnąć Amadeusza i tamtych dwóch rasistów.

– Ale oni się tam będą bić – zaprotestował nieśmiało Stokrotka.

Iskierka spojrzała na niego strasznym wzrokiem.

– Jedź, ale już!! Oni się nie mają prawa bić, ten kretyn to generał i do tego szlachetny, pojedzie w pierwszej linii, a potrzebny jest żywy!!!

– A jak zaczną się bić wcześniej?

Wiedźma zastanowiła się.

– Nie zaczną. Jedźcie, JUŻ!!!

Pośpiesznie spełnili jej polecenie. Iskierka została sama, podeszła do kryształu i zażądała rozmowy z Czajką. Przedmiot postarał się spełnić życzenie.

 

Siedząca w namiocie osłupiała Czajka patrzyła się w przestrzeń. Nie miała pojęcia, skąd się tam wzięła. Najmniejszego pojęcia jak to się stało nie miał też Niedźwiedź, ale on natychmiast zajął się wojskiem. Czajce kazał siedzieć w namiocie i nic nie robić. Dostosowanie się do polecenia przyszło jej bardzo łatwo, bo nie miała pojęcia co mogłaby robić w obozie wojskowym otumaniona bogini, która nagle odkryła, ze jest człowiekiem. Na widok oblicza Iskierki, które pojawiło się w srebrnej tarczy, odzyskała zdolność mowy.

– Ja nic nie umiem!!

– Nie przejmuj się, inni też – pocieszyła ją Iskierka. – Stokrotka już po was jedzie, wszystko ci wyjaśni, a ty rób co chcesz, ale oni nie mogą zacząć bitwy! Ten pacyfista nie ma prawa wziąć udziału nawet w bójce. Musisz go pilnować!

– Jak?!? – jęknęła Czajka.

– Trzymaj tego generała za rękaw i nie puszczaj albo postaraj się o burzę z piorunami.

– Jak?!? Ja już nie jestem boginią i nie umiem! Przedtem też nic nie umiałam, ale w mniejszym stopniu…

– Magia jest, o ile się orientuję, dostępna także zwykłym śmiertelnikom – oznajmiła sucho Iskierka i zniknęła.

Czajka spojrzała w pustą tarczę, westchnęła i załamała się.

 

– Trochę tu zimno – zauważył Skarpeta szczekając zębami.

Musiałek uparcie tarł dwa przemoknięte patyczki, próbując rozpalić ogień. Amadeusz porzucił płatki śniegu i przyglądał mu się z zainteresowaniem. Musiałka to zirytowało.

– Przestań się gapić! – ryknął. – Jak umiesz lepiej rozpalać ogień…

Nie skończył, bo Amadeusz nabrał powietrza i zionął ogniem, topiąc większą część zalegającego na występie śniegu i osmalając Skarpecie kapelusz.

– Rzeczywiście, umie lepiej…

 

Iskierka zatrzymała konia przed ponurym zamkiem mocna niezadowolona. Nie lubiła się śpieszyć, a drogę do zamku drugiego z dwóch walczących ze sobą królów przebyła w dwie godziny tylko dzięki użyciu magii. Doskonale wiedziała, że w drugą stronę będzie musiała podróżować w ten sam sposób, a koń i tak już był na skraju nerwicy.

Zirytowana Iskierka, zanim jej ta irytacja przeszła, zdążyła potraktować gwardzistów, którzy czegoś od niej chcieli, w typowy do siebie sposób. Natychmiast poczuła się lepiej i nawet otworzyła im drzwi na dziedziniec, żeby mogli wskoczyć sobie do sadzawki.

Komnatę tronową znalazła bez kłopotu. W komnacie na tronie siedział król. Król był nieduży, pucułowaty i miał pryszcze. Na oko miał jedenaście lat. Ubrany był w całe tony aksamitów i koronek, a na głowie miał koronę, będącą szczytem złego smaku. Siedział na tronie i pożerał czerwonego lizaka. Iskierce pokazał język.

Zza tronu wysunął się ubrany na szaro, chudy i blady człowiek. Wyglądał jak typowy chytry doradca.

– Jego wysokość raczył zapytać jakim prawem naruszono jego święty spokój?

– Duży, brodaty, wściekły, klnie w paru językach, nie było tu takiego? – zapytała uprzejmie Iskierka.

– Wszyscy, którzy łamią prawa znajdują się przed obliczem sprawiedliwości – oznajmił wyniośle doradca.

– Czyli w lochach? – upewniła się wiedźma. – Już mi nie jesteś potrzebny. Pa, pa, idź sobie – machnęła dłonią i chudy doradca wyleciał przez okno, zrobił dwa kółeczka wokół zamku i zawisł na maszcie od flagi.

Iskierka podeszła do pucułowatego oblicza sprawiedliwości.

– Wiesz, co teraz zrobisz?

Odziany w aksamity pączek zaczął się trząść.

– Jestem królem! – wrzasnął. – Nic nie zrobię, bo nie chcę!

Iskierka była zdeklarowaną zwolenniczką wychowywania bezstresowego, ale tylko jeśli chodziło o jej dziecko.

– Wiesz, co się dzieje jeśli mali chłopcy są niegrzeczni? – zapytała. – Przychodzą po nich wiedźmy, wyrzucają doradców przez okno, a potem…

Król poderwał się i próbował uciec. Iskierka złapał go za koronkowy kołnierz i posadziła z powrotem na tronie.

– Jednakże – kontynuowała – jestem skłonna cię oszczędzić, jeśli wyświadczysz mi jedną małą przysługę. Zgoda?

Król energicznie pokiwał głową.

Trzy minuty później Iskierka opuściła salę tronową wyposażona w dokument ułaskawiający dowolnego więźnia. Spytała przechodzącego strażnika o lochy i ruszyła we wskazanym kierunku. Zeszła po naprawdę długich schodach i pchnęła niewielkie drzwi. Weszła do zamkowych lochów.

Korytarz był długi, ciemny i ponury. Kamienie pociemniały ze starości, miejscami porastał je mech, który wyglądał, jakby go ktoś przeżuł i wypluł. Z sufitu kapała woda, tworząc kałuże na nierównej posadzce. Wrażenie ponurości i zaniedbania psuły trochę trzy miednice stojące pod miejscami, gdzie najbardziej kapało. W kącie coś rozpaczliwie piszczało.

Zaskrzypiały drzwi i w korytarzu pojawił się przykurczony człowieczek z ogromnym garbem, zezem i krostą na kartoflanym nosie. Podszedł do miednicy w której było już prawie pełno, podniósł ją, wylał zawartość pod ścianę i odstawił ją na miejsce. To samo zrobił z pozostałymi.

– Przepraszam bardzo – powiedział Iskierka. Indywiduum odwróciło się. Oprócz zeza i krosty miało jeszcze wytatuowany na czole napis „Kocham Deleonorę”. – Szukam więzienia – indywiduum dalej patrzyło. – Lochów. Sali tortur – indywiduum wciąż patrzyło. – Jakiegoś miejsca, gdzie trzymacie więźniów. Macie chyba coś takiego?!?

Indywiduum przestało patrzeć się na nią i zaczęło gapić się w sufit. Wreszcie zdecydowało się odpowiedzieć.

– Trzecie drzwi na lewo.

– Dziękuję bardzo – Iskierka przeskoczyła strumyk płynący przez korytarz i ruszyła we wskazanym kierunku.

Indywiduum rozejrzało się, czy nikt nie patrzy, wyciągnęło z kieszeni kredę i napisało na ścianie „Krul jess gópi”. Potem zachichotało i pobiegło gdzieś świńskim truchtem.

Iskierka nie znalazła trzecich drzwi, bo ich nie było. Była tylko pusta framuga i otwór w ścianie prowadzący do ogromnej, niedbale oświetlonej sali, pełnej jakiegoś żelastwa i drewna. Za starty jakichś gratów wygrzebał się kat w pocerowanym kapturze i podszedł do wiedźmy

– Skierowanie – wyciągnął rękę.

– Jakie skierowanie?

– A skąd ja niby mam wiedzieć co ja mam z tobą zrobić? Co ja niby jestem, wyrocznia delfiniacka? Jak nie będzie skierowania, to nie będzie tortur. Won. Możesz sobie iść.

– Ja nie chcę na tortury – powiedziała Iskierka.

Kat łypnął okiem.

– To po co ty tu?

– Po kogo – skorygowała Iskierka. – Mam sobie zabrać więźnia. Król pozwolił – na wszelki wypadek wyciągnęła dokument, ale kat machnął na to ręką.

– A bierz sobie. Możesz nawet paru, jeśli chcesz. Oni wszyscy pogubili skierowania – poskarżył się. – I co ja mam z nimi zrobić? Ci na górze mówią „na tortury z nim”, a skąd ja mam wiedzieć na jakie? To wielka odpowiedzialność, tu jest potrzebny wywiad środowiskowy, świadectwa lekarskie, nie można ot tak kogoś wysłać na tortury – kat rozpłakał się, wsparty o framugę.

Iskierka ostrożnie go ominęła i weszła do sali tortur. Pełno w niej było sprzętu, w większej części zakurzonego, a w kilku przypadkach pokrytego rdzą. Iskierkę zainteresowało małe pudełko ustawione nad paleniskiem. Było całkiem przerdzewiałe i tylko cud utrzymywał je w jednym kawałku. Pochyliła się, żeby lepiej się przyjrzeć.

– To Skrzynka Mistrza Pumpernikla z Bzyku. Bardzo wyrafinowana tortura – powiedział mentorskim tonem rudy, piegowaty i pryszczaty pomocnik kata, który pojawił się nagle obok niej. – Przypala się w niej odcięte palce skazanych.

Iskierka doskonale wiedziała co myśli o pomysłach znudzonych katów z reumatyzmem.

– Więźniowie?

– Prosto i w prawo – pomocnik kata machnął ręką gdzieś w stronę sterty połamanych desek i metalowych kolców.

Kiedy Iskierce udało się ją obejść, znalazła małe drzwiczki. Przecisnęła się przez nie i znalazła się w więzieniu.

Po lewej za kratami, trzech zasuszonych staruszków grało w pokera o sztuczne zęby. Po prawej wychudły więzień kończył ogromne malowidło na suficie swojej celi. Trzech innych podtrzymywało go w górze.

– Gdzie strażnik? – zainteresowała się wiedźma.

– Nie ma – rzucił któryś ze staruszków znad kart. – Na ścianie wiszą klucze, weź je i zamknij się gdzieś.

Iskierka spojrzała na pęk kluczy, równie zardzewiałych jak kraty i, właściwie bez zdziwienia, zauważyła, ze drzwi do cel przywiązane są sznurkami.

– Szukam kogoś – rzuciła w przestrzeń. – Wysoki, brodaty, niesympatyczny.

Artysta odwrócił głowę spod arcydzieła.

– Mam wrażenie, że zabrali go do jamy bestii. W prawo, potem w dół i znowu w prawo. Panowie!! – krzyknął na swoich tragarzy. – Wyżej, ja nie dostaję do sufitu!!

– Dzięki – Iskierka przedarła się przez pajęczyny i wąskie, rozpadające się schody. Z kilku ostatnich stopni zleciała, potknąwszy się o jakiegoś chrapiącego więźnia. Przetoczyła się po podłodze i wyhamowała dokładnie nad jamą bestii.

Jama była średnio głębokim dołem wykutym w skale. Po jednej stronie siedział wściekły Tygrys, po drugiej bestia, nastrojona konwersacyjnie, paliła fajkę.

– …i rozumiesz, mój chłopcze, kiedy ten młodzian przyszedł do mnie i zaczął wymachiwać bronią domagając się wydania mu księżniczki, to ja mu mówię: „synku, żadnej księżniczki tu nie ma i nie było jako żywo”. A ten mi w krzyk. No więc ja mu na to: „synku, szacunku dla starszych nikt cię nie nauczył? Ja jestem stara i schorowana, a ty zamiast pomóc staruszce, drew narąbać, grządki wypielić, to jeszcze grozisz”…

– Przepraszam bardzo, że przerywam – odezwała się z góry Iskierka. – Ale my już musimy iść.

Tygrys poderwał się na jej widok.

– Daj mi miecz!!

– Po co ci miecz, synku – zdziwiła się bestia. – Drabina by się bardziej przydała.

– Mogłabym…

– Nie!! Zdecydowanie mam dość magii – zaprotestował Tygrys. – Postaraj się o zwykłą drabinę.

– Pójdę zapytać, może tu mają – Iskierka podniosła się z posadzki, oglądając swoje siniaki. – Nie ruszaj się stąd – rzuciła przez ramię, kuśtykając w górę po schodach.

– A niby gdzie miałbym iść? – warknął Tygrys.

– Powinieneś być uprzejmiejszy, synku – zwróciła mu uwagę bestia. – Tak się nie mówi do damy.

– Zamknij się wreszcie!!!!

– Tak też się nie mówi do damy – powiedziała bestia i pyknęła fajką.

Dotarcie po schodkach na górę okazało się o wiele trudniejsze niż spadnięcie z nich w dół. Iskierka w końcu znalazła się w więzieniu.

– Nie macie drabiny?

Wszyscy więźniowie pokręcili głowami.

– Zapytaj w sali tortur – poradził jeden ze staruszków.

Iskierka przedarła się przez stertę drewna i metalu przy wyjściu. Zauważyła rudego pomocnika kata.

– Macie tu drabinę?

Rudy zastanowił się głęboko.

– Nie. Ale mamy urządzenie do wydłużania człowieka. Rozciągnię Mistrza Pipcia.

– Wolałabym drabinę. A jakiś sznur?

– Mamy Straszliwą Linę z Tymbru. Służy do…

– Może być. Dawaj.

Rudy pogrzebał chwilę w stercie śmieci i wyciągnął gruby sznur. Wiedźma wzięła go od niego i natychmiast upuściła.

– Kłuje!!

– W Tymbrze są bardzo pomysłowi. Wczepili w nią małe kolce.

Iskierka powiedziała co myśli o tych z Tymbru i ich pomysłach. Rudy wytrzeszczył oczy.

– Mogłabyś to powtórzyć? Zapiszę sobie.

Iskierka prychnęła, podniosła ostrożnie sznur i, lekko utykając, poszła z powrotem na dół. Bestia i Tygrys siedzieli tak, jak ich zostawiła. Tylko nie odzywali się już do siebie.

– Mam linę – poinformowała wiedźma.

– To przywiąż ją gdzieś dziecino i zabierz stąd tego gbura – powiedziała bestia. – On nie umie postępować z damami.

Iskierka zaczepiła linę o kolumnę, sycząc z bólu za każdym razem, kiedy kłuła się w palec. W tym czasie bestia i wojownik rzucali sobie paskudne spojrzenia.

Wiedźma zrzuciła linę do dołu. Tygrys złapał ją i wrzasnął.

– Zapomniałam powiedzieć – Iskierka przyklękła nad jamą. – To lina do tortur. Z kolcami. Ale jeśli ja dałam radę znieść ją na dół, to ty możesz po niej wejść – dodała beztrosko. – Chyba, że mam użyć czarów.

Tygrys powiedział coś pod nosem.

– Słyszałam – mruknęła bestia. Podniosła głowę do góry. – Słuchaj, dziecinko, zostaw tego draba i znikaj. Z takim typem daleko nie zajdziesz.

– Dziękuję za troskę, ale nie narzekam – Iskierka pomogła Tygrysowi stanąć na nogach. – A ty?

– Mi tu dobrze. Nie wszyscy są tacy gburowaci jak on – zwierzyła się bestia. – Niektórzy znają nawet wyliczanki.

– Idziemy – warknął Tygrys.

– Oczywiście, kochanie – zgodziła się Iskierka. – Czeka na nas mnóstwo roboty.

 

W obozie wojsk króla Ferdynunda Czajka wpadała w panikę. Zgodnie z radą Iskierki uczepiła się rękawa Niedźwiedzia, ale rękaw został jej w dłoniach, a jego właściciel podążył na naradę wojenną. Czajka podjęła męską decyzję i ruszyła za nim. Wpadła do namiotu, przewróciła stojącą przy wejściu pustą zbroję, potknęła się i z impetem usiadła na stole, na rozłożonej tam mapie, przywracając ustawione tam figurki i chorągiewki.

– Nie możecie walczyć!!

– W tej sytuacji nie ma innej alternatywy – oznajmił jeden z dowódców.

Czajka spojrzała na niego nieżyczliwie.

– Oczywiście, że jest. Tylko wam się nie chce myśleć!!!

– W tej sytuacji nie ma już mowy o pokoju – powiedział cicho Niedźwiedź.

Czajka postanowiła, że się nie rozpłacze. Coś sobie przypomniała.

– Gdyby była burza, to nie mielibyście warunków do walki…

– Świeci słońce i mamy piękny dzień.

– Otóż nie! – Czajka zerwała się ze stołu i wybiegła na zewnątrz mamrocząc jakieś zaklęcia.

Nic się nie stało. Dowódcy wyjrzeli z namiotu, któryś parsknął śmiechem. Czajka nie na darmo miała w sobie krew bogów, taka samą jak Tygrys. W pełni odczuła ogarniającą ją wściekłość. Spojrzała z nienawiścią na błękitne niebo.

– Nic mnie nie obchodzą prawa natury, kodeksy magii, ani to, że straciłam moc. Doskonale wiesz, kim jestem. I ja chcę burzy. Natychmiast! – tupnęła nogą. Dokładnie w to miejsce strzelił pierwszy piorun.

Rozpętała się burza. Czajkę obrzuciło kilka metrów w tył. Nie upadła na ziemię tylko dlatego, że podtrzymał ją Niedźwiedź.

– Udało mi się – ze szczęścia Czajka przekrzykiwała nawet burzę. – Pierwszy raz od trzech tysięcy lat.

– Miejmy nadzieję, że ostatni – mruknął przemoknięty Stokrotka wyłaniając się spomiędzy namiotów. – Bądźcie tak mili, nie zadawajcie pytań i już jedźmy, bo ja się łatwo przeziębiam – kichnął.

 

– Myślisz, że na tych skrzydełkach dałby radę zlecieć w dół? – zapytał Musiałek.

– Wątpię. Zdaje się, że zostaniemy tu na dłużej.

– A twoja moc… Nie wróciła?

Skarpeta pokręcił głową. Amadeusz nagle zaczął z przejęciem nasłuchiwać. Spomiędzy oblodzonych szczytów wyleciał latający dywan z jednym pasażerem – Herbertem. Dywan wyhamował przy występie. Smok radośnie na niego wsiadł, oblizując przy okazji chłopca. Herbert jakoś przetrwał te wyrazy uczuć.

– Wsiadacie czy nie?

Skarpeta spojrzał podejrzliwie.

– Zależy gdzie lecimy.

Musiałek złapał go za płaszcz i wepchnął na dywan.

– Wszędzie lepiej niż tu – oświadczył z przekonaniem.

 

– Nie mogłaś postarać się o szybszy środek transportu? – narzekał Tygrys.

– Powiedziałeś, że chcesz mieć jak najmniej do czynienia z magią.

– Nie powiesz mi, że teraz jej nie używasz. Konie nie jeżdżą aż tak szybko.

– Oczywiście że używam, kochanie. Ale jak widzisz, przejechaliśmy pół drogi, zanim się zorientowałeś. To tak, jakbym przez te pół drogi nie używała jej wcale…

 

– Apsik!!! – Stokrotka ponuro zastanawiał się, ile jeszcze potrwa, zanim, pogrążony w malignie, spadnie z konia i zostanie na drodze samotny i porzucony, bo tamci dwoje nawet nie zauważą jego braku. Promieniejąca szczęściem i dumą z siebie Czajka właśnie streszczała Niedźwiedziowi historię rodziny, a generał usiłował przyswoić sobie otrzymywane informacje bez szkody dla psychiki.

 

Amadeusz wychylał się z dywanu i usiłował łapać przelatujące ptaki. Wszyscy trzej poświęcali wszystkie siły, żeby skłonić go do pozostania w bezruchu.

– Długo jeszcze? – warknął po raz setny Musiałek, skłaniając Amadeusza do zaprzestania kopania dziur w dywanie.

– Chyba nie – powiedział bez przekonania Herbert.

– Chyba się nie zgubiliśmy? – jęknął Skarpeta.

Amadeusz zapiszczał i zaczął wyrywać się w lewo.

– Czego on chce? Tam nie ma żadnych ptaków – zdziwił się Herbert.

Amadeusz złapał go delikatnie za ucho i pociągnął w lewo.

– On chyba chce powiedzieć, że tam jest dom.

– Myślisz, że wie?

– A ty wiesz, że on nie wie?!

– Raz kozie śmierć, lecimy w lewo.

 

Lanfred siedział na polanie czując się jak piąte koło u wozu. Obok niego siedziała kupka szmatek pod którymi ukrywała się Lucilla, uparcie odmawiająca rozmowy. Za nim, na kamieniu, siedział Syk, który wcześniej, otumaniony sytuacją zwierzył się Fiołce ze wszystkiego, co wcześniej dyplomatycznie przemilczał i teraz zastanawiał się, czy warto ją cucić po raz ósmy, żeby kontynuować zwierzenia, jeśli za chwilę ona i tak znowu zemdleje.

Jego rozterki przerwało pojawienie się latającego dywanu, z którego zeskoczył Amadeusz. Smok natychmiast rzucił się w stronę swoich rodziców, którzy właśnie wychodzili spomiędzy drzew. Z przeciwnej strony pojawili się Czajka i Niedźwiedź, prowadzący kichającego wilkołaka. Musiałek i Skarpeta pomogli Herbertowi zwijać dywan. Iskierka rozejrzała się po polanie.

– Wszyscy są? Świetnie. Jak to szło… Co się stało niech się odstanie Czarne moce skończyły pranie! – wyrecytowała radośnie.

– TO ma być zaklęcie? – zirytował się Tygrys. – Magia schodzi na psy!

– Działa!!! – Syk wystrzelił w powietrze. Fiołka otworzyła oczy, zobaczyła swojego ukochanego w charakterze latającego upiora i zemdlała po raz dziewiąty.

– Jestem sobą! – wrzasnęła Lucilla wylatując spod szmatek. – To znaczy nie jestem sobą, ale nie jestem żadnym obrzydlistwem!!!!

– Nie jestem chory – westchnął Stokrotka. – O jak dobrze. Pójdę sobie spać.

– Herbercie, przygotuj Amadeuszowi ciepłą kąpiel – polecił wiedźma.

– Znalazłam cel w życiu – oznajmiła radośnie Czajka. – Zostanę rozjemcą, będę nie dopuszczać do krwawych bitew!

– Czyś ty do reszty oszalała? – Tygrys wytrzeszczył oczy.

– I zacznę od razu od królów Ferdymunda i Pimpusza! – pstryknęła palcami i oboje z Niedźwiedziem zniknęli.

– My już sobie pójdziemy – Musiałek i Skarpeta wycofali się zgodnie. – Do widzenia.

– Kochanie, obudź się, ja ci naprawdę wszystko wyjaśnię – jęczał Syk.

– Najwyższy czas wracać – stwierdziła Lucilla. – Pozostanie tu może grozić mi przemianą w coś jeszcze innego.

– Jak sobie życzysz – zgodził się Lanfred.

Tygrys usiadł na pniu i spojrzał ponuro na polanę.

– Moja własna kuzynka! Trzy tysiące lat w depresji, a tu nagle coś takiego.

Iskierka usiadła obok.

– Rodziny się nie wybiera.

– A propos rodziny, co Syk wyprawia?

– Postanowił zagrać z Fiołką w otwarte karty.

– Całkiem nieźle to przyjęła. Zemdlała tylko dziewięć razy.

– Rodzina się powiększa.

– Byle tylko Czajka nie znalazła sobie jakiegoś pacyfisty.

– Wiesz kochanie, założę się o pięćdziesiąt sztuk złota, że wypowiedziałeś to w złą godzinę.

– Ja bym się założył o sto.

 

 

0 comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *